sobota, 27 sierpnia 2011

Krowa, która dużo ryczy mało mleka daje

Niech mi ktoś po dzisiejszych kwalifikacjach do GP Belgii powie, że zamiana Nicka Heitfelda na Bruno Sennę była złym posunięciem! 
Niestety, Heitfeld potrafi tylko mówić o jeżdżeniu bolidem. Owszem, team postąpił trochę nieładnie tak znienacka odstawiając go od wyścigów, bo jakby nie było jest on zakontraktowanym podstawowym kierowcą, nie np. testerem. Według mnie jest to jedyne, o co może sądzić się Nick i chyba o to właśnie poszło. Jak wspomniał Borówa - dwa melony erło piechotą nie chodzą. A cha, no i jeszcze perspektywa braku możliwości dalszego zatrudnienia w F1. Ale nie dlatego, że nikt nie będzie chciał zatrudnić kierowcy, który ze wszystkim lata do sądu. Nikt nie będzie chciał zatrudnić kierowcy, który nie przynosi wyników, a Heitfeld nie jest nawet dobrym wyrobnikiem. Jest jedynie mocny w gębie. 


W Renault ewidentnie brakuje Roberta - gościa, pod którego tworzony był ten piękny, czarno-złoty bolid - co do tego nikt nie ma wątpliwości. Wiem też, że jedna jaskółka wiosny nie czyni - pamiętam, jak kiepsko szło Sennie testowanie w Renówce przed wakacjami - a kwalifikacje, to nie wyścig. Niemniej jednak dziś powiało nadzieją, że za kierownicami obu bolidów Lotus Renault zasiedli nareszcie kierowcy, którzy starają się wycisnąć z nich wszystko, co się da. Obu bolidów. A Nickowi życzę sukcesów w DTM-ie, może tam się wreszcie odnajdzie. 
"Robert, Nick Cię nie zastąpi". Bruno Senna bezproblemowo wszedł do Q3 i nawet przez chwilę był w połowie 1-szej dziesiątki. Nick w najlepszym razie byłby pewnie 13-ty...

piątek, 26 sierpnia 2011

GTWb: Akcja XLVI - "Wszystkie zapachy Warszawy"

Ten budynek, może nie prezentuje się zbyt atrakcyjnie z tego swojego profilu, ale właśnie ten profil mnie interesuje w notce o zapachach Warszawy. 

Dzisiaj mieści się tu Fabryka Trzciny, miejsce niezwykle kulturalne i popularne (podobno). Kiedyś były tu zakłady mięsne*, do drzwi ustawiała się kolejka, zwłaszcza w sobotę, a po okolicy rozchodził się upojny aromat gotowanego salcesonu... 
Zostańmy jeszcze przez chwilę w temacie jedzenia. Przenosimy się teraz do centrum i otóż poniżej zdjęcie baru z kuchnją wjetnamską (jak głosi napis). Mniejsza o ortografię - żarcie tu jest przepyszne! 


To na wypadek, gdyby komuś znudził się chleb nasz powszedni i jego zapach.


Na ul. Chmielnej jest takie miejsce ze słodkościami, gdzie bardzo łatwo trafić. Jak? Cytuję: "wyjdź na Chmielną, podążaj za zapachem smażonych pączków, a potem patrz, gdzie stoi najdłuższa kolejka". Przy okazji robienia fotki cukierni, w której można zjeść najlepsze pod słońcem pączki z czekoladą lub toffi, udało mi się zdjąć miejscowy folklor w osobie niejakiego Czarnego Romana.


Jakby się komuś od pączków, mniam, mniam, paluszki za mocno lepiły może je umyć we wodzie. Ta w fontannach jest chlorowana, ma więc bardzo charakterystyczny zapach. Jak się zastoi nie czyszczona też ma...

Alternatywą zawsze pozostaje Wisła. Zawsze wciągam jej charakterystyczny, lekko mulisty zapach w nozdrza, kiedy jadę rowerem nad brzegiem.


Innym zapachem, z jakim można spotkać się w Warszawie, jest zapach torowisk kolejowych. Też bardzo charakterystyczny i nie mam tu na myśli zasikanych dworców, ale zapach naoliwionych podkładów i pociągów...



 Znacznie bardziej romantyczny, niż smog w centrum miasta...


 ...albo ten bijący z kontenerów na odpadki, które stoją na podwórkach.


Takie to są zapachy Warszawy. Na pewno nie wszystkie...

*) Przypomniało mi się, że te zakłady mięsne zagrały kiedyś w jakimś filmie niemieckie więzienie z czasów okupacji. Z drzwi do sklepiku wynoszono wycieńczonego więźnia, w okienku drzwi wejściowych była krata, a przed bramą stała budka strażnika pomalowana w charakterystyczną jodełkę. 

środa, 24 sierpnia 2011

Wypierwszacze

Kiedyś jeden z moich kolegów w pracy podzielił się historyjką o swoim synku, który uczęszczał wówczas albo do ostatnich grup przedszkolnych, albo już do pierwszych klas szkolnych, ten przedział w każdym razie. Otóż synek ów wygrał jakiś bieg czy inne zawody i z dumą oznajmił ojcu: „Tato! Wypierwszyłem ich wszystkich!”. Od tej historyjki biorą swoją nazwę osobnicy, o których będzie ten wpis.
Wypierwszacze, jak sama nazwa wskazuje, zawsze muszą być pierwsi przed wszystkimi. Ale to ZAWSZE. I nie ma od tego odwołania. W autobusie na przykład zaczynają wysiadać jak tylko ten ruszy z poprzedniego przystanku. Jeszcze kierowca dobrze nie zamknie drzwi, a już podnoszą się ze swoich miejsc i pozornie spokojnym krokiem zmierzają do wyjść. Piszę pozornie spokojnym, bo tak naprawdę prą do tych drzwi jak czołgi, o czym łatwo się przekonać, jeśli nieopatrznie wejdzie im się w drogę. A potem sterczą chwyciwszy się rurki cały przystanek. No, ale w końcu są pierwsi i tylko to się liczy. Cecha uboczna to fakt, że najczęściej stoją potem nie w samych drzwiach, co mogłaby sugerować ich determinacja w dążeniu do zdobycia jak najlepszej pozycji wyjściowej, ale przy poręczy, żeby było im wygodniej się trzymać. Skutkuje to tym, że reszta pasażerów, którzy pragną wysiąść, musi tłoczyć się w wąskich przejściach między siedzeniami i czekać cierpliwie, aż wypierwszacz postąpi krok w stronę drzwi. A on zrobi to dopiero przed samym przystankiem. Albo dopiero po otwarciu się owych drzwi.
Kolejny typ, mój ulubiony, pojawia się na przejściach dla pieszych. Od jakiegoś czasu przejścia dla pieszych są oznaczane płytkami chodnikowymi, które pokryte są specjalnymi guzkami, żeby np. niewidomy człowiek mógł się zorientować, jak blisko jezdni stoi. Oczywiście jest to bezpieczna odległość od krawędzi jezdni, aby nikt nie zrobił sobie krzywdy. Z tej umownej nieco linii korzystają w sumie wszyscy piesi, którzy chcą przejść przez jezdnię, stając karnie w jej okolicach. Ani za blisko, ani za daleko, tak w sam raz. Ale nie wypierwszacze. Zawsze kiedy wydaje mi się, że nikomu normalnemu nie opłacałoby się wciskać przede mnie, bo za blisko jezdni i zbyt niebezpiecznie, trafia się wypierwszacz, który właśnie to zrobi. Czy tak się ludziom śpieszy, czy są samobójcami – nie mnie dociekać. Ja tylko ze zgrozą patrzę na te paluszki spuszczone już poza brzeg krawężnika (jeśli takowy się trafi). A potem najczęściej dzieje się to, co łatwo było przewidzieć – upojony swoim tryumfem wypierwszacz przegapia moment zapalenia się zielonego światła i rusza trzy kroki za wszystkimi, w dodatku potrącany przez nich, bo blokuje przejście (zajęty swoim telefonem).
Do tych pieszych wypierwszaczy podobni są wypierwszacze zmotoryzowani. Przodują tu taksówkarze i inni tak zwani zawodowi kierowcy, ale to nie reguła. Zawsze i wszędzie znajdą się tacy, którym się spieszy, czerwone zapala się zawsze zbyt wcześnie, a na zielone muszą czekać wieki. Ich taktyka wypierwszania jest różna. Zmieniają pas stojąc na czerwonym, zjeżdżają na lewo niby to żeby zwolnić prawy pas dla skręcających, grunt, że stają przed całą kolumną samochodów, których kierowcy obserwują zmianę świateł. Oczywiście, że najczęściej przy tym manewrze wjeżdżają swoim przodem na pasy dla pieszych, ale to drobiazg. Są pierwsi pod lampą. Mnie ostatnio wypierwszył taksówkarz (Mercedesem, może to ma znaczenie, bo dla niego chyba miało...). Mnie i jeszcze jednego rowerzystę, którzy zatrzymaliśmy się przy prawym skraju jezdni, grzecznie czekając na zielone do jazdy na wprost. Udał, że niby będzie jednak próbował skręcać w lewo, czy coś, grunt, że wtarabanił się przed dwa rowery. I był wygrany do zmiany świateł. Bo jak zapaliło się zielone, to dalej stał, jak przyrośnięty, a rowery musiały go objechać z obu stron. Trochę mu przy okazji nawrzucaliśmy, że jak już się pcha, to niech przynajmniej się rusza i na światła patrzy, czy coś w tym guście... Na odcinku kolejnych stu metrów musiał ponownie wymijać dwa rowery. Co za pech. On i jemu podobni w takich sytuacjach pchają się przed wszystkich, a potem podjeżdżają bez przerwy do przodu, jakby mogli wymusić zmianę świateł (w ten sposób właściwie pokonują już pół skrzyżowania, na więcej nie pozwala widać instynkt samozachowawczy). Kiedy wreszcie depną hamulec zapala się zielone i okazuje się, że tamują przez chwilę ruch, bo ze swojej pozycji na skrzyżowaniu nie mogą przecież obserwować zmiany świateł.
To tylko kilka najbardziej charakterystycznych przykładów wypierwszaczy, jakie przyszły mi do głowy. Myślę, że każdy będzie w stanie na podstawie tych wskazówek zidentyfikować jeszcze inne przejawy tego zjawiska. Jedna moja pani profesor lubiła mawiać, że ostatni będą pierwszymi – w domyśle: pierwsi ostatnimi - co zdaje się potwierdzać podczas obcowania z wypierwszaczami na co dzień.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Moje wpadki fotograficzne

Jak to już nie raz wspomniałam swoje fotki pstrykam jak na razie jeszcze aparatem w telefonii komórkowej. Trudno, każdy orze, jak może. Ale nie o tym chciałam. Generalnie jak się robi fotki, to czasami trzeba się wykazać cierpliwością i poczekać aby zobaczyć cośmy faktycznie uchwycili w kadrze. Okazuje się bowiem, że efekty nie czekania mogą być interesujące i zupełnie rozmijać się z zaplanowaną koncepcją. Przykład poniżej - myślałam, że zdjęcie już gotowe i opuściłam łapę z telefonem. Dzięki temu możecie teraz podziwiać moją łydeczkę i rowerowe spodenki.


Inna sprawa, że czasem wydaje mi się, że ja tylko tak szybciutko pyknę fotkę i nie chce mi się zejść z roweru. Efekty widać poniżej - moja piękna, miejska oponka. W sumie, to trochę się sama rozgrzeszyć muszę, bo takie ciągłe ruszanie i zsiadanie, jak się co chwilę robi zdjęcie, jest uciążliwe. 


Przyznaję, że oponkę widzę pierwszy raz. Nagminnie zdarza mi się za to łapane w kadr "rogów" na kierownicy (a tak się staram ładnie kadrować!). 


Na koniec wisienka na torcie. Widać tu nie tylko pomnik poświęcony Żydom zamordowanym w Getcie Warszawskim, ale ze względu na jego formę widać też mnie i zaparkowaną nieopodal moją machinę, dzięki której turlam się po Warszawie i robię zdjęcia. Kobiety już tak mają, że przeglądają się we wszystkim, w czym da się przejrzeć. ;-)


26.08.2011
Trafiłam na jeszcze jedną moją wpadeczkę, podobną w swoim charakterze, jak pierwsza w tym poście:


"Tu byłem". Kiedyś...

Na Pradze, choć nie tylko, takie widoki, to chleb powszedni. No dobrze, może ostatnio nieco mniej powszedni, odkąd lansuje się modny zwrot pt. "rewitalizacja". W każdym razie na fragmentach mieszkań, które widać na zdjęciu poniżej, swego czasu można było oglądać wzory tapet, jakie ludzie mieli w domach. Taka wiwisekcja tyle, że dotycząca budynku.


Często widuje się pamiątki po klatkach schodowych. Znalazłam też coś podobnego na ul. Szwedzkiej, gdzie wyburzane są pozostałości po przepięknych architektonicznie zakładach przemysłowych. Można sobie rzucić oczkiem, jak pracownicy mieli w kibelkach. 


Ale żeby taką "pamiątkę" umieszczać na bocznej ścianie nowo wzniesionej kamienicy, to widzę pierwszy raz w życiu... I po co to? Ze współczucia dla wyburzonych przedwojennych kamienic i oficyn, które poległy ostatecznie, by deweloper mógł wystawić to swoje cudo? A może to wstyd? Jeśli tak, to tym bardziej nie ma się z czym afiszować.


sobota, 13 sierpnia 2011

DużeKa na gościnnych występach

Pozwoliłam sobie dodać zagadkę od siebie na blogu Warszawskie zagadki. TUTAJ
można ją znaleźć.
Uprzejmie donoszę, że moja zagadka została odgadnięta 15.08.

Podróż w jedną stronę

When freedom burns, the Final Solution
Dreams fade away and all hope turns to dust
When millions burn the curtain has fallen
Lost to the world as they perish in flames 
* * *
Kiedy wolność płonie, Ostateczne Rozwiązanie
Marzenia znikają, a wszelka nadzieja obraca się w pył
Kiedy miliony płoną, kurtyna opadła
Straceni dla świata, kiedy giną w płomieniach
Sabaton, The Final Solution
1945
2010

Może to lepiej, że dziś miejsce po Umschlagplatzu wygląda zwyczajnie, jak setki innych miejsc w Warszawie. Stoi tam pomnik poświęcony Żydom, którzy w tym miejscu byli zbierani, by zapełnić wagony pociągu do Treblinki. Pomnik to niewielki budyneczek, swoim kształtem nawiązujący do wagonu towarowego (zaznaczony na mapce powyżej).






"Ziemio, nie kryj mojej krwi, żeby mój krzyk nie ustawał"



czwartek, 11 sierpnia 2011

Kamienica, której za chwilę nie będzie...

Od ulicy (ul. Łomżyńska).

 

A tu w ogóle kiedyś (w czasach okołowojennych) była taka przecinka od Łomżyńskiej do Łochowskiej. Potem wylot uliczki zamknęła kamienica na Łochowskiej.


 Od podwórka.



Czy muszę dodawać, że kamienica przetrwała wojnę i komunizm..? Echhhhhhhhhhhhhhhhhhhh... Ktoś powinien za to siedzieć. 


Artur zostawił drabinę


Nie pytajcie co to za origami na ścianie, bo i tak nie uwierzycie, jak Wam powiem co to i po co to. Łindołsowski wygaszacz ekranu.