niedziela, 27 marca 2011

Inauguracja sezonu 2011

Kto by się spodziewał - Witalij Pietrow na pudle! :-) Gratulacje!!!

Renówka musiała naprawdę nieźle pomajstrować przy swoim bolidzie to raz, a dwa chyba i nasz rosyjski kolega wziął sobie do serca, że teraz to na nim spoczywa obowiązek osiągania wyników dla zespołu. Bo Nick Heidfeld jest może niezłym wyrobnikiem, ale na numer jeden w zespole zwyczajnie brakuje mu jaj. Mam szczerą nadzieję, że fatalny początek sezonu 2011 zamknie mu wreszcie mordę. Idź precz, pańska skórko, ósme cudo, znów na rudo.

Michael Schumacher nadal rozmienia swoją sławę siedmiokrotnego mistrza świata Formuły 1 na drobne. Powodzenia.

Przyglądając się pierwszemu GP w tym roku i jeździe Rubensa Barichello doszłam do bardzo smutnego wniosku. Otóż jest on w Formule 1 tak długo, jak Schumacher - obydwaj zaczęli się ścigać jeszcze ze śp. Ayrtonem Senną, który Rubensa namaszczał na swojego następcę (obydwaj są Brazylijczykami). I tak sobie myślę, że na Imoli, na przełomie kwietnia i maja 1994 roku, obok Rolanda Ratzenbergera i Ayrtona Senny umarł też Rubens Barichello. Jego wypadek był pierwszy z serii w tamten weekend, Rubinho złamał rękę, ale wydaje mi się, że kiedy zginął Senna Rubens się przeraził i zdechł w nim ten pazur, który np. Michaelowi Schumacherowi pozwolił sięgnąć po tytuły mistrza świata. Rubensowi nie udało się go wskrzesić przez blisko 400 następnych wyścigów i według mnie powinien już dać sobie spokój z Formułą 1.

Wyścig pokazał, że KERSy, F-DUCTy i inne ruchome tylne skrzydła, nie koniecznie zwiększają liczbę wyprzedzań na torze. To już chyba lepiej wrócić do koncepcji tankowania bolidów w trakcie wyścigu - wtedy na pewno będzie się działo więcej. Chociaż... jeśli kierowcy będą zjeżdżać po nowe Pirelki tak często, jak podczas GP Australii 2011, to i tankowanie nie będzie potrzebne, by uatrakcyjnić widowisko.

Młode lwy pokazały się generalnie od bardzo dobrej strony, no może wyłączając Pastora Maldonado, ale jemu po prostu zepsuł się wózek. Cała reszta dojechała do mety, a niejaki Sergio Perez nawet przywiózł punkty w debiucie. Gratulacje! Mam nadzieję na ciekawą rywalizację w środku stawki pomiędzy Sauberami (Kamui Kobayashi robi na mnie coraz lepsze wrażenie), a Toro Rosso (Sebastien Buemi nie zasypia gruszek w popiele) i Force India (Adrian Sutil i Paul di Resta - to nazwisko brzmi, jak u piłkarza!) powinni nieźle dawać radę.

Jenson Button też pokazał dziś pazur. Chyba ktoś mu wreszcie powiedział, że ma bolid tej samej jakości, co Lewis Hamilton. Red Bulle odskoczyły, przy czym znowu prym wiedzie Sebastian Vettel przed Kangurem (Markiem Weberem, znowu piąty "u siebie"), ale Ferrari ma poważne kłopoty, by nadążyć za czołówką. I to nie tylko na torze, ale - o, zgrozo! - w boksach! Jak powiedział Maurycy Kochański: co z tego, że kierowca odrobi 0,2 sekundy na okrążeniu, jak potem postoi 1,5 sekundy dłużej od rywala w boksie. Wydaje mi się, że w Ferrari robią wszystko w iście włoskim stylu i stąd brak pewnego drylu. Jak był z nimi Schumacher to było jasne, że ordnung muss sein i cały team chodził, jak szwajcarski zegarek. Teraz rozwala ich od środka włosko-hiszpańska fantazja i folklor. Widocznie musimy poczekać znów 27 lat, żeby szef teamu Ferrari mógł nosić na rękach swojego kierowcę - mistrza świata (jak kiedyś Jean Todt nosił Michaela Schumachera).

Szybkiego powrotu do zdrowia Robert.

sobota, 26 marca 2011

W marcu, jak w garncu...

Uwielbiam potrawy jednogarnkowe, ale śniegu za oknem mam już dosyć... :-(
Ech, jeszcze kwiecień - plecień i będzie spokój.

piątek, 25 marca 2011

Kto to śpiewał?

"Twoje usta palą, jak pustynny żar, proszę nie przerywaj, niech wiruje świat... Weź moje ciało, każdy jego cal, dostaję szału kiedy kochasz mnie tak!.. Zostań, chociaż w moim śnie... Przebudziłeś się, jesteś, ale nie ma jej... Znowu sam... Wiesz, jak to jest... Wiem. Dla niej tańczyć chcę... "
Już pół życia mi się wydaje, że to było w "Mojej wolności" niejakiego Nazara (lata `90), ale wersje, które krążą po necie mają zupełnie inną wstawkę. Czy ktoś to kojarzy..?

czwartek, 17 marca 2011

Tandeta ortograficzna

Jakie to były piękne czasy, kiedy od ludzi wypowiadających się publicznie - prezenterów telewizyjnych, dziennikarzy oraz innej maści i pokroju osób zajmujących się słowem mówionym i pisanym - oczekiwano spełniania określonych, wysokich standardów posługiwania się językiem polskim. Kiedyś nie do pomyślenia było, żeby prezenter w telewizji powiedział "Macie Państwo okazję obejrzeć..." bo wiedział, ze nie łączy się tych dwóch form. Albo: "mają Państwo okazję obejrzeć", albo: "macie okazję obejrzeć". Innego wyjścia nie ma. Forma "macie Państwo okazję" jest niegrzeczna.
Niestety teraz "dziennikarzem" może zostać każdy, a już na pewno każdy może publikować swoje wypowiedzi na szerokim forum, jakim jest Internet rozpatrywany jako całość. No i czytam dziś zajawkę na jednym z portali: "Już dziś przygotuj się na plażę: spal kalorie, wyrzeźbij nogi, pupę, brzuch i ręce."

WYRZEŹB - się mówi po polsku.

Nie wiem, jak to było u innych, ale u nas pani na polskim w podstawówce przywiązywała wagę do tego, żebyśmy rozróżniali co do czego i prawidłowo odmieniali końcówki wyrazów. Dziś widzę, że nie bez kozery to wałkowała. Końcówki -ą, -om -e -ę – ALE NIE TYLKO! – sprawiają dziś dorosłym, WYKSZTAŁCONYM ludziom ogromne problemy:
"Staną" zamiast "stanął". „Staną” nie załatwia sprawy, jeszcze "eŁ" trzeba dodać – stanął. Zwłaszcza panom może się ta wiedza przydać.

ludzią”, „turystą” - turystą, to ja jestem na wycieczce. A w liczbie mnogiej mówi się „ludziom” – OM.
Jedna pani, w oficjalnej służbowej korespondencji pisze do mnie „Rozumie”. Pierwszy raz sądziłam, że po prostu nie dobiła paluszkiem klawisza, zdarza się. Ale po czwartym razie straciłam złudzenia. Ona robi to celowo.

Fakt, że piszesz bloga, czyli samodzielnie decydujesz o jego formie i kształcie, a także o sposobie przekazu, nie zwalnia cię, człowieku, od stosowania gramatyki i ORTOGRAFII języka polskiego – zwłaszcza, jeśli jest to język, w którym owego bloga prowadzisz. Język, którym się posługujesz wymaga od ciebie takiego samego poszanowania, jak godło narodowe i flaga państwowa. Miliony ludzi cierpiały i zginęły po to, byś tym językiem mógł dziś swobodnie mówić. Więc nie rób z siebie debila i ogarnij ortografię.

To wszystko powyżej napisałam dzień wcześniej, nim Pan Prezydent dokonał wpisu w księdze kondolencyjnej. Bez komentarza.

niedziela, 13 marca 2011

Winegret

Łyżka miodu

Łyżka musztardy

Sok z - powiedzmy - połówki cytryny

Drugie tyle oliwy

Czosnek – najlepiej ze dwa-trzy ząbki, zależy jakiej są wielkości

Wszystko umieścić w słoiku, porządnie zakręcić, zrobić porządną „lakukaraczę”, czyli wstrząsać, aż całość zamieni się w jednolity, aksamitny, gładki sos. Polać nim: sałatę, surówkę, jakiekolwiek warzywa, etcetera. Podobno pasuje nawet do ryby. Niebo w gębie! Zamiast soku z cytryny sprawdza się również ocet. Smacznego.

sobota, 12 marca 2011

"Naciskaj na dynamo"

Ach! Rower to cudowny wynalazek! Kocham jeździć na rowerze! Kocham to! Wyszłam dziś pojeździć pierwszy raz, nogi odmawiają mi posłuszeństwa z bólu po kilku godzinach jazdy. Spadł mi łańcuch, więc usmarowałam się jak nieboskie stworzenie. Uda bolą mnie, jakbym zrobiła ciurkiem z milion przysiadów! Ale to wszystko nic. Czuję się jak młody bóg!!! Jak mi tego było trzeba!

A cha. Po dużym wysiłku fizycznym powstaniu zakwasów zapobiega piwo, jak również gorąca kąpiel z garścią soli. No, to zdrówko!

środa, 2 marca 2011

Epopeja o wysyłce Bardzo Ważnych Listów.

Uwaga.

Poniższy tekst zawiera wyrazy powszechnie uznawane za wulgarne, bo postanowiłam go nie cenzurować. Nie piję, nie palę i nie używam, doszłam więc do wniosku, że przynajmniej w przeklinaniu nie będę się hamować (chamować?).

No to poszłam najpierw na "naszą" pocztę. Listów 40 sztuk. Po 5 osób do każdego okienka.

Se myślę jadę do domu - 3 przystanki od domu mam taką zajebistą pocztę, że jest milion okienek, zawsze większość czynna i w każdym załatwiasz wszystko - pójdzie, jak z bicza.

Pojechałam, wzięłam numerek, siadłam. Ludzi w chuj, ale czekam.

Siadło zasilanie - awaria prądu. Brak światła.

Se myślę - włączą przecież. Czekam.

Najpierw wróciło światło. Potem zasilanie tego pierdolnika z numerkami i komputery.

Nie wstał za to serwer i panie w okienkach nie mogły się zalogować do programu pocztowego i pracować normalnie. Czarna dupa.

W dodatku nie wiadomo ile potrwa, pani kierowniczka dzwoniła do informatyka.

Kurwa, se myślę. Została mi ostatnia deska ratunku - poczta osiedlowa, najbardziej znienawidzona przez wszystkich, którzy muszą z niej skorzystać...

No ale co mnie począć? MUSZĘ to kurewstwo wysłać DZISIAJ. Pojechałam.

Wzięłam numerek patrzę i oczom nie wierzę - przede mną DWIE osoby! To czekam!

Kupiłam znaczki, okleiłam, pani ostemplowała - oczywiście musiałam dwa razy podchodzić do okienka, co już się nie podobało. Załatwiłam i wróciłam do domu. Ale było już dobrze po 18...

wtorek, 1 marca 2011

Jak by to było, gdyby mnie nie było?*

Zanim zaśniesz wieczorem wyobraź sobie, że jesteś ciężko chory, zostało ci powiedzmy dwanaście miesięcy życia. Jeden rok od teraz. Większość z nas nie pozna daty swojej śmierci, nawet w przybliżeniu, to zawsze będzie „kiedyś”, w przyszłości. Ale ty właśnie ją poznałeś. Z kim chciałbyś się spotkać? Co powiedzieć tej osobie? Kumplom, przyjacielowi, przyjaciółce, dawnemu kochankowi, byłej żonie czy mężowi... Mamie, rodzeństwu, dzieciom, szefowi, kolegom w pracy. Co odpowiedziałbyś komuś na ulicy, kto zwróciłby ci uwagę, żebyś nie palił papierosów, bo od tego można umrzeć? Co powiedziałbyś chłopakom z budki z kebabem, u których prawie codziennie kupujesz lunch? Czy w ogóle przyznałbyś się, że być może to już ostatni kebab, który u nich kupujesz? A pani w bibliotece? „Gdybym nie oddał tej książki osobiście, ktoś ją przyniesie, proszę nie naliczać kary...” Świadomość zbliżającej się własnej śmierci na pewno dodałby ci odwagi, byś nalegał na spotkanie mimo protestów i „braku czasu”. Mógłbyś – wreszcie – pozwolić sobie na powiedzenie tego, co miało być twoją tajemnicą na zawsze, bo owo „na zawsze” nastąpi już niedługo. Komu wyznałbyś miłość? Kogo chciał przeprosić i za co? Komu powiedzieć, że poradzi sobie bez ciebie? Komu podziękować, że przy tobie był, że czegoś cię nauczył?

Zastanawiałeś się kiedyś, ile porządków wymagało by wtedy od ciebie życie? Ile portali, blogów, kont pocztowych, linków, loginów, haseł i społeczności – ile jest miejsc, w których nagle by ciebie zabrakło? Jak długa byłaby twoja lista rzeczy do zrobienia i zagospodarowania po twojej śmierci – zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym? Wiem, że są tacy, którzy ostatnie lata swojego życia spędzają planując swoje „po śmierci” – wybierają, gdzie chcą być pochowani, wykuwają swoje nazwisko na tablicy na rodzinnym grobie, rozdzielają jakieś drobiazgi. Ale mnie nie chodzi o to. Jest mnóstwo innych spraw – konto bankowe, umowa kredytowa, np. kredyt hipoteczny, zarządzenie majątkiem (spadek) tak, żeby potem nie było konieczności włóczenia się po sądach, pożyczki, ubezpieczenia, fundusze emerytalne itp. Każdy z nas ma takie „drobiazgi”, o które warto byłoby zadbać zawczasu, żeby potem sprawy były proste i najważniejsze interesy rodzinne zabezpieczone.

(Zrób przynajmniej to drugie. Ja też zrobię.)

*Tytuł zaczerpnięty od DKA „Jak by to było”