piątek, 30 lipca 2010

Skuter i klapki

Niestety nie widać tego dokładnie, ale istota siedząca na tymże skuterze ma na stopach skarpetki i klapki. Jesli ktoś nie zauważył dodam, że leje, jak z cebra. Niech powyższe zdjęcie dołączy do pozostałej rzeszy szpilek na Kasprowym i japonek na skałkach, tudzież innych świadectw ludzkiej głupoty. Howgh.

środa, 28 lipca 2010

Stieg Larsson, the man behind Lisbeth Salander

Ech, nie mogę się jeszcze otrząsnąć po lekturze Trylogii Millennium...
Znalazłam stronę poświęconą Stiegowi Larssonowi - http://www.stieglarsson.com/, o dość znamiennym tytule: "Stieg Larsson, the man behind Lisbeth Salander". Wyczytałam tutaj dwie rzeczy. Pierwsza to fakt, że tuż przed śmiercią Larsson zdołał napisać początek i koniec CZWARTEJ części. Środka mocno brakuje, trwają dyskusje czy jego partnerka mogłaby go uzupełnić i wydać czwartą część sagi. Podobno czegoś tu zabrania prawo szwedzkie. Fuck.
Ale mnie najbardziej zasmucił fakt, że Stieg Larsson, nim zabrał się za pisanie poszczególnych książek, opracował szkic całej serii, która w efekcie końcowym miała liczyć... DZIESIĘĆ KSIĄŻEK! Dziesięć! Zmarł nagle na zawał serca zdążywszy skończyć trzy i pół czwartej.
Ech, Panie Boże, mam wrażenie, że czasem się pośpieszysz...
By the way: nie widziałam żadnego filmu nakręconego na podstawie którejś części, niemniej jednak z opisów Larssona w książkach stworzyłam sobie obraz Lisbeth Salander, jako osoby podobnej z wyglądu do naszej wokalistki, Kasi Kowalskiej. Aktorka wybrana do odtwarzania roli Lisbeth, której twarz widać na stronie, też mi się tak kojarzy.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Stieg Larsson Trylogia Millennium

1. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet
2. Dziewczyna, która igrała z ogniem
3. Zamek z piasku, który runął
Dawno już nie miałam do czynienia z tak doskonałą lekturą. Dwie pierwsze części połknęłam w postaci audiobooków, trzecią przeczytałam w postaci dokumentu pdf, nie mogąc się doczekać zaopatrzenia w audiobooka (dziś sprawdziliśmy z Dżazim w Empiku - nie ma jeszcze, znaczy w ogóle chyba jeszcze nie została wydana). Już poprzednio pisałam, że wszystko, co powiedziano i napisano o tych trzech pozycjach to sama prawda. Literatura skandynawska, więc może okazać się nieco specyficzna (patrz "Dzieci z Bullerbyn"), niemniej jednak moje potrzeby zaspokoiła z nawiązką. Wspólnie z Dżazim wyraziliśmy pogląd, że z jednej strony szkoda, że taki talent, jak Stieg Larsson odszedł już z tego świata, a z drugiej może to lepiej, bo resztę życia zabrałoby nam czytanie tylko i wyłącznie jego książek.
Literatura, a właściwie temat podjęty przez Larssona lekki nie jest, bo chodzi o przemoc wobec kobiet. Jako kobiecie trudno mi pozostać wobec niego obojętną. Zdarzało mi się robić przerwy w odsłuchiwaniu audiobooka właśnie z tego powodu. Niemniej jednak mogę powiedzieć, że opisy pewnych zachowań seksualnych oraz ich mechanizmów Stieg Larsson opisał z dużym znawstwem tematu. Konkretnie chodzi o sadyzm i BDSM. O mechanizm wyboru ofiary i o sposób, w jaki BDSM i osoby nim się zajmujące postrzegane jest w przeciętnym świecie. Ciekawa jest również możliwość spojrzenia na życie seksualne Skandynawów i w ogóle sposób, w jaki traktują seks. Gorąco polecam.

Dziwna reakcja

Jestem dziwna. Jakiś czas temu przesłałam pewnej znajomej osobie coś mailem. Wcześniej nie wymieniałam z tą osobą korespondencji drogą elektroniczną. Zatem wysłałam, co miałam wysłać i za chwilę dostałam podziękowanie. Po kolejnej chwili dostałam zestaw dowcipów. Przeczytałam, podziękowałam i wyraziłam życzenie, aby więcej mi czegoś takiego nie przysyłać. Na kolejnego maila odpisałam już bardziej kategorycznie, że nie życzę sobie znajdować się na żadnym rozdzielniku tego typu korespondencji. Dopiero dziś udało mi się porozmawiać znów z rzeczoną osobą face to face. Spytałam czy jest na mnie obrażona za moją prośbę. Osoba powiedziała, że nie, ale przyznaje, że moja reakcja jest dziwna. Na co odparłam uprzejmie, że mnie dla odmiany dziwi, że każda osoba, która dorwie się do nowego maila kogoś znajomego natychmiast zaczyna zasypywać go mailami ze śmiesznymi rzeczami. Ja sobie tego po prostu nie życzę.
Cała ta sytuacja, którą przerabiam już po raz nie wiem który z kolejną osobą, skłania mnie do refleksji, że ludzie nie zauważają chyba, jak spamują własnych znajomych. Kiedy na mnie trafia coś takiego z przerażeniem w oczach odkrywam swój adres mailowy na liście kilkunastu, albo wręcz kilkudziesięciu innych adresów! To znaczy, że ta jedna osoba wysłała ŚMIECIE zawracając dupę co najmniej kilkunastu innym osobom! Zakładając, że każda z tych osób ma podobną, swoją listę... nie, aż nie chcę sobie wyobrażać tego łańcuszka... Dlatego natychmiast, po pierwszym razie kiedy dostanę takiego śmieciowego, spamowego maila odpisuję, że proszę, aby to był pierwszy i ostatni raz, żeby nie wysyłać mi takich maili więcej. Ja mam prawo o to prosić, ale dziwi mnie, że niektórych dziwi moja reakcja. Niektórzy czują się wręcz obrażeni. Tymczasem nie zdajecie sobie sprawy, jak sami zaśmiecacie czyjeś skrzynki mailowe i komputery. Jeśli to komuś nie przeszkadza - gratuluję. Ja sobie tego nie życzę. Wystarczy mi spamu w postaci oferty kredytów, samochodów, Viagry, powiększania penisa w celu zaspokojenia mojej partnerki, wszystkich kont za zero złotych i Tunezji last minute. Czuję żal, kiedy do tej listy mogę dopisać kogoś z moich znajomych. Wiem. Dziwna reakcja. Ale na ulotki w skrzynce pocztowej sami się wkurwiacie, nie?

Reflekszyn 1

- Nikt nie może uniknąć zakochania - odparł. - Może chcieć się tego wyprzeć, ale przyjaźń to chyba najpowszechniejsza forma miłości. Jeremy MacMillan
Stieg Larsson, „Zamek z piasku, który runął”.

niedziela, 25 lipca 2010

Ciepła woda

Użyłam jej dziś do kąpieli po raz pierwszy od kilku tygodni. Pierwszy raz od dłuższego czasu kąpiel posłużyła mi przede wszystkim do mycia, nie do chłodzenia ciała. Fajnie. Chwila normalności.

środa, 21 lipca 2010

Zagubiona

"Nie mogę znaleźć Twojej twarzy pośród tysiąca przebierańców
Jesteś ukryty w kolorach miliona kolejnych zagadek
Na wielkiej paradzie życia jestem najbardziej samotnym z widzów
Bo zniknąłeś bez śladu w morzu naśladowców bez twarzy"

Lansik

Nie ma to jak pozostawienie metki na tym, co się ma na sobie. Panie najczęściej zostawiają ją na spodniej stronie szpilek, sądząc zapewne, że jej tam nie widać. Pewnie, że nie widać. Zwłaszcza tej jaskrawozielonej... A tu przykład gostka, który postanowił zostawić cenę na zegarku. W pierwszej chwili przemknęło mi przez myśl, że kradziony, jeszcze ciepły...

Kryzys wieku średniego

Zdaje się, że właśnie dopadł i mnie, chociaż jeszcze wczoraj głowę dałabym sobie uciąć, że mnie to nigdy nie spotka. Nigdy nie mów nigdy. Jakiś czas temu przekroczyłam trzydziestkę - może dla niektórych to nieco zbyt wcześnie na kryzys wieku średniego, zazwyczaj objawia się on po przekroczeniu czterdziestki. Zatem mniejsza o nazewnictwo, przekonuję się z wiekiem, że mnie do niczego nie jest ono potrzebne. Rzeczy i sprawy po prostu są i wydarzają się bez względu na to czy będziemy je nazywać, czy też nie. Nie wypominam sobie jednak własnego wieku tylko po to, żeby się nim chwalić. Otóż kiedyś był taki serial "Czterdziestolatek", ktoś pamięta? Rosiewicz śpiewał tam piosenkę, którą bardzo lubiłam i lubię. Ostatnio zaś głęboko zapadły mi słowa z tejże piosenki: "czterdzieści lat minęło... na drugie tyle teraz przygotuj się, a może i na trzecie, któż to wie?". To właśnie skłoniło mnie do głębokiej refleksji nad moim dotychczasowym życiem, weryfikacji marzeń, planów życiowych i mojego "chcenia" w życiu. Moja rodzina raczej długowieczna nie jest, ale zakładając wersję optymistyczną, że pożyję jeszcze ze trzydzieści kolejnych lat, to jednak warto by zatroszczyć się o to, by mieć z życia/w życiu to, co najbardziej zawsze chciałam. Brzmi niegłupio, nie? Tu, w sieci, również rozpoczynam nowy projekt - jak to się ładnie teraz mówi. Wcielam w życie nowy pomysł - tak będzie chyba bardziej po mojemu. W pewnym momencie doszłam w swoim szaleństwie do momentu, kiedy swoje przeżycia, przemyślenia i obserwacje rozmieniałam na kilka miejsc, publikując je na więcej niż jednym blogu (!). Taaa, a zawsze uważałam się za osobę konkretną, ha, dobre sobie. Postanowiłam zatem zmienić ten stan rzeczy i tak powstało "Duże Ka". Tego, kto spodziewałby się odnaleźć tutaj zapiski z poprzednich blogów, muszę rozczarować - nie będzie kopiowania. Nie po to zmieniam, żeby wsypywać stare śmiecie do nowego ogródka. Wierni czytelnicy, jeśli tu trafią, powinni odnaleźć stosowne aluzje czy odniesienia. Tak czy owak nie oplakatuję miasta tą informacją. Howgh.