czwartek, 21 stycznia 2016

Nie zajeżdżaj drogi L-ce!

Prawo jazdy odebrałam 29 września ubiegłego roku, trzy miesiące później nabyłam własne autko. Wciąż jednak czuję się jakbym na dachu miała L-kę – jej faktyczny brak dodaje mi stresu w ruchu ulicznym. Wciąż mam też do czynienia ze skandalicznymi zachowaniami innych kierowców, ale teraz jeszcze do nauki jazdy chciałabym wrócić.
Jak powszechnie wiadomo kierowcy z literką „L” na dachu są... nieobliczalni. To znaczy nigdy nie wiadomo do końca czego można się po nich spodziewać. I kiedy. Ale – o, zgrozo! – z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w dużej mierze to ci starsi stażem kierowcy doprowadzają do niebezpiecznych sytuacji z nauką jazdy w roli głównej. Przykład? Skrzyżowanie w kształcie litery T, ze światłami. „Daszek” litery T to główna droga, na której stoję i ja, „pierwsza na słupie” i czekam do skrętu w lewo (w „nóżkę” litery T). Mamy zielone, ale z naprzeciwka jadą; gęściej, rzadziej, ale jadą nieprzerwanie. Gdybym była nieco bardziej doświadczonym kierowcą pewnie ze dwa razy zdążyłabym się wcisnąć w te luki. Ale nie jestem. Nie „depnę” i nie przeskoczę. Mam tę świadomość, że muszę poczekać, bo inaczej narobię bałaganu na skrzyżowaniu. Kątem oka obserwuję w lusterku, jak zza mnie wyskakują ci bardziej doświadczeni, co to nie boją się depnąć i przeskoczyć. No bo kto normalny będzie stał za czającą się L-ką!
I wreszcie jest! Dziura na tyle duża, że bezpiecznie się zmieszczę! No to jadę! Ruszam na pewniaka i w tym samym momencie widzę, jak razem ze mną ten sam manewr wykonuje auto, które stało za mną. Gość wystartował w tej samej chwili, co i ja, tylko, że po trzech metrach okazało się, że on zajeżdża i blokuje mi drogę, bo po skręcie, do dyspozycji jest tylko jeden pas. Widząc to hamuję więc na środku skrzyżowania, żeby przepuścić debila, bo mu się spieszy... Bo to przecież wstyd stać za L-ką... Tylko po co mi ten dodatkowy stres? Miałam prawo nie spodziewać się żadnego samochodu z mojej lewej strony, nawet nie spojrzałam. A gdybym go tak nie zauważyła kątem oka? Staranowałabym go na środku skrzyżowania. I po co to komu?
Innym razem jechałam osiedlową ulicą, ale taką główniejszą, po której autobusy jeżdżą. Są przejścia dla pieszych z wysepkami, a przy krawężnikach parkują rzędy samochodów, więc miejscami jest dość wąsko. Jadę ze 30 km/h, dopiero co ominęłam przejście dla pieszych i przystanek, przede mną kilkadziesiąt metrów prostej do następnej wysepki. Zaczynam się rozpędzać, żeby chociaż te 50 km/h... i najpierw słyszę silnik na wysokich obrotach, a po dwóch sekundach widzę wyprzedzające mnie BMW. No bo kto normalny będzie się wlókł za L-ką! A mnie nie pozostaje nic innego, jak wlec się dalej, bo jestem już tak blisko wysepki, że nie ma sensu przyspieszać... Już nie. A mogłam, naprawdę mogłam pojechać szybciej...

Takich sytuacji z pewnością było więcej, na szczęście nie wszystkie pamiętam, bo bałabym się jeździć. Chciałabym zaapelować do kierowców, tych bardziej doświadczonych, żeby nie przeszkadzali kursantom w pojazdach nauki jazdy. Po pierwsze: każdy z was siedział kiedyś w tym miejscu, niektórzy może nawet całkiem niedawno. Może za kierownicą tej L-ki siedzi człowiek, który pierwszy raz jedzie w ruchu ulicznym? On czy ona przeżywa w tej chwili taki stres, że nie rozumie połowy z tego co mówi siedzący obok instruktor i prawdopodobnie ogarnia zaledwie połowę tego, co dzieje się dookoła na drodze. Po co dokładać jeszcze dodatkowy stres? Ja na przykład bardzo chciałam zrobić prawo jazdy, ale nigdy nie zapomnę chwili, kiedy na drugich zajęciach, po tym, jak pokręciliśmy się po placyku manewrowym, mój Instruktor powiedział, że jedziemy na miasto. Moja czwarta godzina za kółkiem, a on mówi, że jedziemy na miasto! Później, kiedy już zaczęłam więcej jeździć po mieście, trochę się oswoiłam z ruchem ulicznym i reakcjami kierowców. Niektórzy są też bardzo uprzejmi dla L-ek: wpuszczają, pozwalają w spokoju wykonywać manewry (chociaż tam pewnie wiązanka leci pod moim adresem, że się ślimaczę...) – takie coś bardzo pomaga. Po drugie: kierowcy pojazdów nauki jazdy – kursanci – naprawdę mają swoje wytyczne, których powinni / muszą się trzymać. Dla kogoś, komu prawo jazdy zdążyło się już zakurzyć, brzmi to śmiesznie lub zgoła absurdalnie, bo jest już przyzwyczajony do jazdy miejskiej, ale jazda na kursie, to pierwsza jazda w życiu człowieka i jak mówią ostatnia, która przebiega zgodnie z przepisami. Co to znaczy? A chociażby to, że ty zatrzymasz się przed pasami dopiero, jak ci pieszy zacznie wchodzić pod maskę, a kursant zacznie już zwalniać, gdy pieszy będzie miał jeszcze trzy metry do pasów. Kursant nie rozwinie 70 km/h na ograniczeniu do 40. Nie i koniec.
To, co dla doświadczonego, obytego w ruchu miejskim kierowcy jest normalnością, kursanta w L-ce może zaskoczyć. Działanie innego kierowcy może popsuć lub uniemożliwić L-ce wykonanie zaplanowanego manewru. Może go przestraszyć i zniechęcić oraz wywołać brak wiary we własne umiejętności za kierownicą i sens robienia prawa jazdy w ogóle. Wreszcie możesz stworzyć – ty, doświadczony kierowca! o umiejętnościach większych niż kursanta w L-ce – możesz stworzyć realne zagrożenie na drodze, tylko dlatego, że chciałeś przeskoczyć, wyprzedzić zawalidrogę, pospieszyć kilka metrów. Pozwólcie L-ce zrobić to, co ma zrobić. Nie przeszkadzajcie kursantowi, a wszyscy będą cali, zdrowi i bezpieczni. Żeby była jasność – biorę ten apel również do siebie. W mojej okolicy jeździ mnóstwo L-ek. Kiedyś stałam za taką jedną – zielone zapaliło się już jakieś sześć sekund temu, a my nadal stoimy... Ale nikt nie trąbi, nikt nie błyska światłami, nikt L-ki nie pogania (nawet jeśli w klnie pod nosem). Wreszcie L-eczka spokojnie się zebrała i przejechała skrzyżowanie. I już.
Nie przeszkadzajcie L-kom.