Prawo jazdy odebrałam 29 września
ubiegłego roku, trzy miesiące później nabyłam własne autko.
Wciąż jednak czuję się jakbym na dachu miała L-kę – jej
faktyczny brak dodaje mi stresu w ruchu ulicznym. Wciąż mam też do
czynienia ze skandalicznymi zachowaniami innych kierowców, ale teraz
jeszcze do nauki jazdy chciałabym wrócić.
Jak powszechnie wiadomo kierowcy z
literką „L” na dachu są... nieobliczalni. To znaczy nigdy nie
wiadomo do końca czego można się po nich spodziewać. I kiedy. Ale
– o, zgrozo! – z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że
w dużej mierze to ci starsi stażem kierowcy doprowadzają do
niebezpiecznych sytuacji z nauką jazdy w roli głównej. Przykład?
Skrzyżowanie w kształcie litery T, ze światłami. „Daszek”
litery T to główna droga, na której stoję i ja, „pierwsza na
słupie” i czekam do skrętu w lewo (w „nóżkę” litery T).
Mamy zielone, ale z naprzeciwka jadą; gęściej, rzadziej, ale jadą
nieprzerwanie. Gdybym była nieco bardziej doświadczonym kierowcą
pewnie ze dwa razy zdążyłabym się wcisnąć w te luki. Ale nie
jestem. Nie „depnę” i nie przeskoczę. Mam tę świadomość, że
muszę poczekać, bo inaczej narobię bałaganu na skrzyżowaniu.
Kątem oka obserwuję w lusterku, jak zza mnie wyskakują ci bardziej
doświadczeni, co to nie boją się depnąć i przeskoczyć. No bo
kto normalny będzie stał za czającą się L-ką!
I wreszcie jest! Dziura na tyle duża,
że bezpiecznie się zmieszczę! No to jadę! Ruszam na pewniaka i w
tym samym momencie widzę, jak razem ze mną ten sam manewr wykonuje
auto, które stało za mną. Gość wystartował w tej samej chwili,
co i ja, tylko, że po trzech metrach okazało się, że on zajeżdża
i blokuje mi drogę, bo po skręcie, do dyspozycji jest tylko jeden
pas. Widząc to hamuję więc na środku skrzyżowania, żeby
przepuścić debila, bo mu się spieszy... Bo to przecież wstyd stać
za L-ką... Tylko po co mi ten dodatkowy stres? Miałam prawo nie
spodziewać się żadnego samochodu z mojej lewej strony, nawet nie
spojrzałam. A gdybym go tak nie zauważyła kątem oka?
Staranowałabym go na środku skrzyżowania. I po co to komu?
Innym razem jechałam osiedlową ulicą,
ale taką główniejszą, po której autobusy jeżdżą. Są
przejścia dla pieszych z wysepkami, a przy krawężnikach parkują
rzędy samochodów, więc miejscami jest dość wąsko. Jadę ze 30
km/h, dopiero co ominęłam przejście dla pieszych i przystanek,
przede mną kilkadziesiąt metrów prostej do następnej wysepki.
Zaczynam się rozpędzać, żeby chociaż te 50 km/h... i najpierw
słyszę silnik na wysokich obrotach, a po dwóch sekundach widzę
wyprzedzające mnie BMW. No bo kto normalny będzie się wlókł za
L-ką! A mnie nie pozostaje nic innego, jak wlec się dalej, bo
jestem już tak blisko wysepki, że nie ma sensu przyspieszać... Już
nie. A mogłam, naprawdę mogłam pojechać szybciej...
Takich sytuacji z pewnością było
więcej, na szczęście nie wszystkie pamiętam, bo bałabym się
jeździć. Chciałabym zaapelować do kierowców, tych bardziej
doświadczonych, żeby nie przeszkadzali kursantom w pojazdach nauki
jazdy. Po pierwsze: każdy z was siedział kiedyś w tym miejscu,
niektórzy może nawet całkiem niedawno. Może za kierownicą tej
L-ki siedzi człowiek, który pierwszy raz jedzie w ruchu ulicznym?
On czy ona przeżywa w tej chwili taki stres, że nie rozumie połowy
z tego co mówi siedzący obok instruktor i prawdopodobnie ogarnia
zaledwie połowę tego, co dzieje się dookoła na drodze. Po co
dokładać jeszcze dodatkowy stres? Ja na przykład bardzo chciałam
zrobić prawo jazdy, ale nigdy nie zapomnę chwili, kiedy na drugich
zajęciach, po tym, jak pokręciliśmy się po placyku manewrowym,
mój Instruktor powiedział, że jedziemy na miasto. Moja czwarta
godzina za kółkiem, a on mówi, że jedziemy na miasto! Później,
kiedy już zaczęłam więcej jeździć po mieście, trochę się
oswoiłam z ruchem ulicznym i reakcjami kierowców. Niektórzy są
też bardzo uprzejmi dla L-ek: wpuszczają, pozwalają w spokoju
wykonywać manewry (chociaż tam pewnie wiązanka leci pod moim
adresem, że się ślimaczę...) – takie coś bardzo pomaga. Po
drugie: kierowcy pojazdów nauki jazdy – kursanci – naprawdę
mają swoje wytyczne, których powinni / muszą się trzymać. Dla
kogoś, komu prawo jazdy zdążyło się już zakurzyć, brzmi to
śmiesznie lub zgoła absurdalnie, bo jest już przyzwyczajony do
jazdy miejskiej, ale jazda na kursie, to pierwsza jazda w życiu
człowieka i jak mówią ostatnia, która przebiega zgodnie z
przepisami. Co to znaczy? A chociażby to, że ty zatrzymasz się
przed pasami dopiero, jak ci pieszy zacznie wchodzić pod maskę, a
kursant zacznie już zwalniać, gdy pieszy będzie miał jeszcze trzy
metry do pasów. Kursant nie rozwinie 70 km/h na ograniczeniu do 40.
Nie i koniec.
To, co dla doświadczonego, obytego w
ruchu miejskim kierowcy jest normalnością, kursanta w L-ce może
zaskoczyć. Działanie innego kierowcy może popsuć lub uniemożliwić
L-ce wykonanie zaplanowanego manewru. Może go przestraszyć i
zniechęcić oraz wywołać brak wiary we własne umiejętności za
kierownicą i sens robienia prawa jazdy w ogóle. Wreszcie możesz
stworzyć – ty, doświadczony kierowca! o umiejętnościach
większych niż kursanta w L-ce – możesz stworzyć realne
zagrożenie na drodze, tylko dlatego, że chciałeś przeskoczyć,
wyprzedzić zawalidrogę, pospieszyć kilka metrów. Pozwólcie L-ce
zrobić to, co ma zrobić. Nie przeszkadzajcie kursantowi, a wszyscy
będą cali, zdrowi i bezpieczni. Żeby była jasność – biorę
ten apel również do siebie. W mojej okolicy jeździ mnóstwo L-ek.
Kiedyś stałam za taką jedną – zielone zapaliło się już
jakieś sześć sekund temu, a my nadal stoimy... Ale nikt nie trąbi,
nikt nie błyska światłami, nikt L-ki nie pogania (nawet jeśli w
klnie pod nosem). Wreszcie L-eczka spokojnie się zebrała i
przejechała skrzyżowanie. I już.
Nie przeszkadzajcie L-kom.