czwartek, 30 grudnia 2010

Egzaltacja na koniec roku

Podobno życie jest jak pudełko czekoladek i trafisz swoją ulubioną – albo na początku, albo na końcu, ale zawsze. Jasne, że każdy chciałby mieć tyle szczęścia, by tę swoją ulubioną trafić na początku,a potem całe życie rozkoszować się jej smakiem. Niestety to przytrafia się tylko nielicznym i trudno się dziwić, że budzi powszechną zazdrość. W końcu każdy przecież chciałby trafić szóstkę w totka. Tak sobie myślę, że to musi być piękne wspólnie dojrzewać, nawet jeśli nie widzimy tego na co dzień, bo jesteśmy uczestnikami owego procesu. Takie refleksje przychodzą z czasem, kiedy minie wiele wspólnych lat i można spojrzeć wstecz na spędzone razem życie i dokonać jego oceny. Podsumować, kiedy było się beztroskim młodzieńcem, średnio odpowiedzialnym dorosłym, aż wreszcie odpowiedzialnym rodzicem i partnerem. Widać to też po dzieciach – poprzez pryzmat ich dorastania i postępowania w dorosłym życiu można ocenić, jaki wpływ mieli na nie ich rodzice, co im przekazali, wpoili, czego nauczyli. Tak, to musi być piękne... kiedy wyciągnie się ulubioną czekoladkę na początku pudełka. A jeśli trafi się na nią dopiero pod koniec? Cóż, nie wiadomo czy się cieszyć, że wreszcie jest, czy rozpaczać, że tak późno. Szczęście, które przyszło za późno nie jest już szczęściem. Jest złośliwym chichotem losu, okrutnym żartem przeznaczenia. Nieskazitelnie białą chusteczką, którą ociera ono z policzka łzę najbardziej rozdzierającej rozpaczy. Te dwa słowa: „za późno” nie oddadzą całej tragedii sytuacji, kiedy chciałoby się zaczynać, budować, dojrzewać, a można jedynie wspólnie się zestarzeć. Bez godności wielu przeżytych razem lat, pokonanych przeciwności losu, smutków i radości, wspólnego potomstwa. Jak dwoje zwyczajnych znajomych, którzy co prawda nosili siebie nawzajem w swoich sercach całe życie, ale kiedy wreszcie się spotkali zabrakło im czasu, by zaufać, że są dla siebie stworzeni. Stwierdzić, że to był właśnie ich ulubiony smak...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Sezonowość i wróżbiarstwo

Żyjemy w czasach konsumpcjonizmu. Priorytetem jest sprzedać. Jeśli konsumenci sami nie wpadną na pomysł, że chcą kupić pierdylion zupełnie niepotrzebnych im rzeczy, to trzeba sprawić, żeby ich zapragnęli. Stad sezonowość wszystkiego - w zasadzie wszystkiego, co nas otacza, przy czym jedynie w przypadku pór roku jest ona całkowicie usprawiedliwiona.
Mieliśmy więc przez ostatnie pół roku koniec roku szkolnego i wakacje, potem traumatyczny powrót do szkoły, następnie szał kupowania zniczy, no i wreszcie wielkie odliczanie do Bożego Narodzenia. Chociaż chyba powinnam napisać "bożego narodzenia", bo tu bynajmniej nie chodzi o świętowanie, tylko o to, że w ciągu dwóch tygodni poprzedzających Boże Narodzenie sprzedaje się 75% rocznej produkcji. Czegokolwiek. Nie, nie będę więcej pisać na ten temat, bo mi się słabo robi...
Boże Narodzenie się skończyło, urwał się jeden nośny temacik, ale spokojnie - zawsze coś się znajdzie. Przecież za chwilę Sylwester, czyli koniec roku, a więc szampany, petardy (brrr!..) i... wróżby na nowy rok. A potem jeszcze noworoczne postanowienia i porady co sobie postanowić, żeby potem, w razie czego, nie wyjść na głupka. Jeśli sobie ktoś przypomina, to rok temu wróżono, że 2010 to będzie wyjątkowy rok, taki, że o matko. No i zdaje się, że był, tylko niekoniecznie w kierunku, który autor miał na myśli. Spodziewam się, że tegoroczne prognozy będą bardziej umiarkowane.

piątek, 17 grudnia 2010

Wokal

Charakterystyczny ból w krtani i głos drżący, zwłaszcza kiedy pragnie się wyciągnąć dłużej jeden dźwięk, czyli mówiąc wprost - zaśpiewać, chociaż w późniejszej fazie również mówienie powoduje ból, to objawy z całą pewnością dobrze znane wszystkim wokalistom. Nad drżeniem głosu spowodowanym przeforsowaniem strun głosowych nie da się zapanować. Chociaż, cholera, może się da, nie śpiewam zawodowo, więc nie wiem, ale może i na to są jakieś tricki. Ja w każdym razie ich nie znam i opanować drżenia głosu nie umiem. A ryknąć potrafię, wbrew pozorom. I nie lubię, jak mnie bolą struny głosowe.
Czemu tak się nad tym rozwodzę?
Ano temu, że to była pierwsza dolegliwość, jaka na mnie spadła wczoraj już bodaj 15 minut po tym, jak odpaliłam komputer, który wreszcie do mnie wrócił! :-))) Tak mam to w domu poustawiane, że muzyki słucham z komputera, tym dotkliwszy był dla mnie jego brak. Słuchawki do mp3 w żadnym razie nie zastąpią zestawu głośników i woofera, choćby i najmniejszego. Więc jak się wczoraj dorwałam, to natychmiast zdarłam gardło. ;-)

czwartek, 16 grudnia 2010

Neverending story, czyli kolejny odcinek "Sagi..."

Środa, godz. 9:00, siedzę w pracy, telefon.
- Dzień dobry, mam przesyłeczkę dla Pani.
- Dzień dobry. Zapraszam zatem po 17-tej, jak wrócę z pracy.
- Oj... A czy można by ją w razie czego zostawić u sąsiadów? (!!!)
- Może Pan próbować, ale wątpię, czy się to Panu uda. Poza tym, jeśli to mój komputer z serwisu, to wolałabym jednak, żeby trafił do mnie.
- No tak, to jest komputer. A może jakiś inny adres doręczenia?
Facet nie daje za wygraną. Pewnie, przywieź mi to do pracy, aja będę to ważące chyba tonę bydlę wieźć przez pół miasta do domu.
W końcu pada argument ostateczny:
- Bo my pracujemy do 16-tej.
- Ja też. I wcześniej niż o 17-tej (jak dobrze pójdzie!) nie będę w domu.
- A nie mogłaby Pani jakoś przyjechać do 16?
- Niestety nie.
Przesyłki niedoręczono. (Chociaż leciałam z pracy do domu z wywalonym ozorem).
(...)
Dzisiaj, 07:30, jestem w połowie drogi do pracy, telefon.
- Dzień dobry, mam przesyłeczkę dla Pani... (inny nr telefonu i inny głos).
- Zapraszam po 17-tej.
- Ale my pracujemy do 16.
- Ja też.
- A może jakiś inny adres doręczenia?
- Niestety nie.
- Może uda się Pani być jakoś wcześniej?
- Mam się zwalniać z pracy po to, żeby mógł mi pan dostarczyć przesyłkę?
- Niech się Pani postawi też w naszej sytuacji (!!!) Mam pracować ponad swoje godziny?
- Proszę zamówić kuriera, który dostarczy mi przesyłkę wieczorem.
- Wobec tego do widzenia.
- Do widzenia.
(...)
W ten oto sposób mój komputer, naprawiony w serwisie, już dwa razy był ładowany na samochód kuriera i co najmniej raz ponownie rozładowywany w magazynie firmy kurierskiej... Cierpnie mi skóra, na samą myśl...
Kiedy po przyjeździe do pracy skontaktowałam się z serwisem, który zajmował się naprawą i dowiedziałam, jaka to firma kurierska, to mi kapcie spadły. Bo zawsze uważałam ją za bardzo solidną i wiedziałam z całą pewnością, ze wożą przesyłki bez mała całą dobę, a tu taki afront i to serią.

środa, 15 grudnia 2010

In a darkened room

In a darkened room
Beyond the reach of God´s faith
Lies the wounded,
The shattered remains of love betrayed
And the innocense of a child is bought and sold
In the name of the damned
The rage of the angels left silent and cold
Forgive me please for I know not what I do
How can I keep inside the hurt I know is true?
Tell me when the kiss of love becomes a lie
That bears the scar of sin too deep
To hide behind this fear of running unto you
Please let there be light
In a darkened room
All the precious times have been put to rest again
And the smile of the dawn
Brings tainted lust singing my requiem
Can I face the day when I´m tortured in my trust
And watch it crystalize
While my salvation crumbles to dust
Why can´t I steer the ship before it hits the storm
I´ve fallen to the sea but still I swim for shore
Tell me when the kiss of love becomes a lie
That bears the scar of sin too deep
To hide behind this fear of running unto you
Please let there be light
In a darkened room
Skid Row
PS.
Zapomniałam dodać - Portierze, proponuję nie tłumaczyć tgo tekstu samodzielnie, bo Skid Row ma tak poetyckie przenośnie i takie metafory, że razem z kumplem nad jednym tekstem spędzaliśmy długie godziny, żeby to jakoś wyglądało.
Generalnie gorąco polecam sobie posłuchać, to heavymetalowa ballada, a wokalista ma głos, jak dzwon. Czapki z głów.

wtorek, 14 grudnia 2010

Moja pierwsza książka

To jest pierwsza książka, którą przeczytałam. Copyright z 1983 roku, ja ją przeczytałam zapewne jakiś rok później. Trzymam z sentymentu, może kiedyś moje dziecko też ją przeczyta jako pierwszą. Na dźwięk tych dwóch słów: "ptasie radio", moja mama do dziś dostaje białej gorączki... ("Mamo, pocytaj, pocytaj mi!")

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Saga o kurierach

Przyszła i na mnie pora, by dorzucić kamyk do sagi o kurierach, którą prowadzi kolega Portier http://otoportier.blogspot.com/. Otóż, jak już wspominałam, padł mój domowy blaszak. Zgłosiłam do serwisu (bo to taki z gwarancją), zgłoszenie przyjęto i poinformowano mnie, że w ciągu dwóch dni roboczych przyjedzie kurier zabrać komputer. Owe dwa dni to był miniony czwartek i piątek. Ponieważ dziś jest poniedziałek, a wielkie pudło z komputerem wciąż zalega niewzruszenie w moim domu postanowiłam interweniować. Najpierw w serwisie, gdzie dostałam informację o numerze listu przewozowego oraz o tym, że - uwaga! - kurier już dwa razy był u mnie po przesyłkę! Ciekawe... Dalej okazało się, że pomimo, iż zaznaczyłam w serwisie, że odbiór komputera będzie możliwy dopiero po 17:00 to tak go zamówili, że gość był u mnie, owszem dwa razy. O 12:00. A o 21:00 dopiero zeskanował pusty kwitek, jak zawitał na magazyn... I wychodzi na to, że kurier był o 21:00 u mnie i nie odebrał przesyłki. Na koniec jeszcze jedno zdanie z innej strony: niedawno zadzwonił do mnie inny kurier z informacją, że ma przesyłkę do lokatorów drzwi obok, ale tam nikogo nie ma, czy może więc zostawić ja u mnie? No, ludzie... Ja rozumiem, że chłopu się nie chce latać w tę i z powrotem, ale jego obowiązkiem jest dostarczyć przesyłkę do adresata, a nie dom dalej. Firma kurierska jest ubezpieczona, dlaczego ja mam brać na siebie odpowiedzialność za cudzą przesyłkę? Co to za pomysł w ogóle? Nie dawajcie się wmanewrować. Nigdy nie wiadomo, co zawiera przesyłka. Może książki. Może trotyl?

środa, 8 grudnia 2010

Nowe (stare?) barwy w Formule 1

No kurde... Właśnie przeczytałam, że zmieniają się kwestie właścicielskie w Renault i wchodzi tam niejaki Lotus. Oby tylko niósł ze sobą rozwój, a nie tyłowanie. I wszystko było fajnie, ale tąpnęło mną dopiero, jak zobaczyłam nowe barwy bolidu. Skojarzenie ciśnie się samo!.. Czarno - złoty bolid i do tego opony od nowego dostawcy też jak Eagle Goodyear`a za dawnych czasów... A w tym wszystkim Robek. Poezja!.. Poniżej Lotus Renault 98T Ayrtona Senny w barwach John Player Special i z oponami Goodyear. Echhh... niech to będzie dla Kubka dobrą wróżbą.

Reflekszyn 3

Żonaci mężczyźni nie powinni zawracać głowy niezamężnym kobietom.

środa, 1 grudnia 2010

Zepsuty komputer

Zepsuł mi się domowy komputer.
Całkiem. Poczyniłam już przygotowania do wysłania go do serwisu. Zaistniałą sytuację cechuje mnóstwo minusów rzecz jasna, długo by wymieniać, ale wystarczy powiedzieć, że nie mogę posłuchać muzyki czy audiobooków, ani wygooglować czegoś na szybko. Poza tym są same plusy takiej sytuacji. Przede wszystkim - odzyskałam mnóstwo czasu! Nareszcie na przykład doczekały się uporządkowania papiery, które na to szczęście czekały już prawie rok. Okazało się, że ja jednak masę życia spędzam przed kompem i tak się teraz zastanawiam, czy go w ogóle naprawiać..? Ale nie, jest jeszcze na gwarancji, więc do serwisu wysłać trzeba, chociażby po to, żeby się owa gwarancja nie zmarnowała. Pocztę sprawdzam w pracy, posty publikuję też w pracy, komunikatora również używam tutaj. Jednym słowem istnieję od 8 do 16. Potem wychodzę do domu.
I podoba mi się to.

Zmarła Pani Gabriela Kownacka

Pani Gabrielo kochana, zostawiła Pani pana Piotrusia z całą tą dziecięcą ferajną samego... Jak on sobie teraz da radę, bidulek? Przegrała Pani z rakiem niestety... najwidoczniej za słabo trzymałam za Panią kciuki, bo trzymałam, odkąd dowiedziałam się, że Pani choruje. Wielka szkoda, bo z panem Piotrem tworzyliście wspaniały duet - mój ulubiony, polski duet aktorski. Chyba mało kto zwracał na to uwagę, tak w "Rodzinie zastępczej", jak i wiele lat wcześniej w "Halo, Szpicbródka". Bardzo żałuję...