środa, 30 stycznia 2013

Welcome to London - cz. 3

Każdy fan Sherlocka Holmesa wie, że to musiało nastąpić prędzej czy później i zapewne Wy też czekaliście, kiedy znajdę się na Baker Street. Otóż i proszę. Spod św. Bartłomieja pojechaliśmy na Baker Street. Już na samej stacji wiadomo, gdzie się człowiek znalazł. Dalej jeszcze ściany stacji są wyłożone kafelkami, na których widnieje taki cień Sherlocka z fajką w ustach.




Od razu uprzedzam, że nie miałam zamiaru zwiedzać żadnego muzeum, nawet muzeum Sherlocka, chociaż niejaki Juan Jose gorąco mi to doradzał i nie wątpię, że mówił słusznie. Cóż, ja miałam swój plan na tę wycieczkę. A jak się za chwilę okazało do muzeum Sherlocka była spora kolejka. Ucieszyło mnie jednakowoż, że obok drzwi z numerem 221B jest zakątek z przekąskami Pani Hudson. Jakieś to takie domowe i sympatyczne jest.



Zobaczyłam już w zasadzie wszystko co chciałam, pozostała tylko jedna rzecz, jedno miejsce do odwiedzenia. Stacja Euston Square i North Gower Street. Bardzo łatwo tam trafić. 


Znalezienie się w tym miejscu wywołało u mnie podobne uczucia, jak pod St. Bart`s. Jestem TU. "The name`s Sherlock Holmes and the adress is 221 B Baker Street. Afternoon." Gdy nagle zatrzymałam się tuż za rogiem budynku Marek aż się zdziwił. Sądził, że stało się coś złego. A my byliśmy na miejscu. Co?! To ja przejechałem pół miasta, żeby zobaczyć jakąś knajpę z kanapkami?! Ano. Achhh... all the feels! Dzisiaj gdy patrzę na te zdjęcia mam wrażenie, że znów oglądam film, wprost trudno mi uwierzyć, że sama tam byłam.


Nie omieszkałam zrobić sobie fotki z rzutem oka na miejsce, gdzie Sherlock zawołał "Taxi!" i patrząc w kierunku, w którym odjechali taksówką razem z Johnem Watsonem. Who cares about decent. Marek był wniebowzięty, gdy na jego oczach zamknęłam mapę oświadczywszy, że odhaczyliśmy wszystko, co było na mojej liście.



Nie wiem czy to będzie widać, ale w drodze powrotnej w metrze trafił mi się nawet pan z przewodnikiem "London A-Z" w ręku. 



Wróciliśmy na naszą kwaterę uprzednio zrobiwszy pewne zakupy spożywcze w Tesco, a jak.Przyznam szczerze, że obydwoje padliśmy jak muchy ze zmęczenia. Ucięliśmy sobie regenerującą drzemkę przed czekającym nas wieczorem spotkaniem. A umówieni byliśmy z koleżanką tłumaczką i wielką fanką Sherlocka oraz serialu BBC. Marek miał jak najgorsze przeczucia, narzeczony koleżanki taktycznie wymiksował się ze spotkania. Ustaliliśmy jedynie gdzie i o której godzinie się spotykamy, cała reszta należała do niej. Stwierdziłam, że zdaję się na nią, niech zabierze nas w jakieś miłe miejsce. Zapomniałam jej powiedzieć, że najchętniej poszłabym do jakiejś taverny. Ale okazało się, że zupełnie nie było takiej potrzeby, bo z niej prawdziwy Sherlokian.


Wprawdzie żeglarskie tawerny, do których jestem przyzwyczajona u nas, wyglądają nieco inaczej (czytaj: lepiej i bardziej klimatycznie), niemniej jednak i tak miejscówka była bardzo sympatyczna. No i nie mogłam wyjść z podziwu, że koleżanka tłumaczka tak bezbłędnie wybrała lokal... 
Wieczór był boski i nie mogłyśmy się nagadać. Nawet Marek się rozkręcił. Oczywiście nie obyło się bez pokazywania sobie Sherlocked telefonów. W drodze powrotnej zobaczyłam The Shard - najwyższy budynek w Europie zdaje się, a na pewno najwyższy w Londynie. Pojawia się w jednym z opowiadań, które tłumaczymy. 


Sobotni wieczór w Londynie w niczym nie przypominał piątkowego. Było dużo ciszej i spokojniej, chociaż i tak sporo ludzi snuło się między knajpkami, a metrem. W Londynie jeździ się głównie metrem i można nim dojechać naprawdę wszędzie.

wtorek, 29 stycznia 2013

Welcome to London - cz. 2

Sobota w Londynie. Od rana świeci piękne słońce na bezchmurnym niebie. Nie do wiary po minionej nocy z zimnym wiatrem i zacinającym deszczem. Zupełnie jakby Londyn chciał się zrehabilitować za niemiłe powitanie, albo pokazać, że ma też o wiele piękniejszą stronę. Cóż, udało mu się. Pora wybrać się na wędrówkę szlakiem Sherlocka. 
Poinstruowani przez koleżankę tłumaczkę, tambylca, na stacji metra kupujemy Day Travelcard, dzięki której możemy podróżować do woli metrem oraz autobusami. Marek zabiera też mapkę metra. Po raz pierwszy tego dnia pada pytanie "To gdzie chcesz jechać?" Victoria Station. Stamtąd dzięki mojej mapie Londynu idziemy zobaczyć apartamenty Ireny Adler. Wychodzimy zza zakrętu budynku i moim oczom ukazuje się dziwnie znany krajobraz: rząd identycznych białych domów, z pięknym trawnikiem - parkiem pomiędzy nimi. Wejścia pod białymi kolumienkami, na których namalowane są numery domów. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech od ucha do ucha. Jestem TU! To TU Sherlock strzelał w niebo wzywając policję. Ale coś mi nie pasuje, bo kolumienki są kwadratowe, a na filmie były okrągłe. Może to następne skrzyżowanie. Tak czy owak odwracam się do mojego towarzysza podróży i mój rozanielony wyraz pyska trafia na jego zdziwienie i oczekiwanie. "No i? Gdzie dalej?" Jak dalej? Nie ma żadnego dalej, to tu! Jesteśmy na miejscu. Teraz poszukamy numeru 44... I po raz pierwszy dociera do mnie, jakim wyzwaniem jest ta podróż dla niego, który nie ma fioła na punkcie serialu. I robi mi się go szkoda... Numer 44 w końcu znaleźliśmy, ale chyba trzeba było jeszcze trochę poszukać... 

 

Odpuszczam Scotland Yard. Jedziemy na Trafalgar Square, czyli stacja Charing Cross. 




Z Trafalgar Square weszliśmy w kolejne miejsce - Northumberland Avenue. Dopiero później odkryłam, że przy pubie "Sherlock Holmes" jest Northumberland Street, ciekawe czy mają tam numer 22... 



Zza budynków wyłonił się nieśmiało rzeczony słynny pub "Sherlock Holmes"...



...a po chwili nawet Lady in Pink!


Stąd już wszystko na piechotę, bo po drodze. Idąc wzdłuż brzegu Tamizy znaleźliśmy ulicę Embankment oraz Hungerford Bridge, ten sam, po którym przechodzili Sherlock i Watson wraz z młodocianym skatem w "The Blind Banker". Szukając skate parku trafiliśmy na Victoria Embankment Gardens - przepiękny i niezwykle malowniczy ogród. Tam jest taki klimat, że doskonale rosną juki i palmy, których wszędzie pełno w całym Londynie. Żałuję, że nie przeszliśmy się Victoria Embankment, nie przeskoczyliśmy przez barierki i nie daliśmy drobnych bezdomnej pod Waterloo Bridge.





Skate parku jakoś nie widać, więc wróciliśmy się i zapytałam lokalnego sprzedawcę pamiątek gdzie go znajdę. Where are you from? Poland! A, Poland! Dzień dobry! Dzień dobry. Nie, to nie był Polak, ale najwyraźniej chciał się popisać znajomością powitania w języku turysty. Okazało się, że trzeba było przejść na drugą stronę Tamizy. W końcu to Southbank Skate Park. Szumna nazwa dla czterech filarów, kilku schodów i dwóch kamieni. Na filmie wyglądają bardziej okazale. Magia kina. 



Pora znów wsiąść w metro i pojechać na stację St. Paul`s. Wysiedliśmy z metra i ruszyliśmy na wędrówkę takiej strony, że obeszliśmy cały wielki budynek szpitala dookoła, zanim trafiłam tam, gdzie chciałam się znaleźć. Marek znów był zdziwiony, że nie interesuje mnie wejście do samego szpitala, tylko biegam dookoła. A mieliśmy już w nogach sporo kilometrów i odpoczywaliśmy głównie siedząc w metrze. Ale warto było.Oto i św. Bartłomiej, czyli St. Bart`s Hospital. Uświęcony chodnik dla wszystkich fanów Sherlocka BBC (w tym dla mnie). Reichenbach Fall na żywo.



Nawet czerwony londyński autobus stał tam jak na zawołanie, jak wtedy, gdy Jim Moriarty z Sherlockiem Holmesem spoglądali z dachu.


Gdzieś tu John Watson został potrącony przez rowerzystę. Gdyby nie było srebrnego samochodu, to pewnie z tego miejsca byłoby już widać głowę Sherlocka po upadku.Swoją drogą to znów działa tu magia kina, bo budynek wcale nie jest taki wysoki, a Sherlock z niego spada i spada...


 ...i rozbija głowę gdzieś w okolicy tej żółtej kropki na chodniku.


A to już drugi koniec szpitala i napis, którego tak się naszukałam. 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Walka ze spamem

Uprzejmie informuję, że ze względu na coraz większą ilość spamu w komentarzach postanowiłam z tym walczyć i trzeba będzie przepisywać kody z obrazka albo co. Proszę o wyrozumiałość i nieobrażanie się.

Welcome to London - cz. 1

W miniony weekend odbyłam podróż do Londynu śladami Sherlocka Holmesa z serialu BBC. 
Wylecieliśmy z moim kolegą z Warszawy o 21:30, na miejsce dotarliśmy więc grubo po północy. To znaczy najpierw na lotnisko Stansted, na którym przeokropnie wieje, a dopiero potem do samego Londynu. Po raz pierwszy doświadczyłam szoku jazdy po niewłaściwej stronie drogi. Wysiedliśmy na Liverpool Street Station i przyszło nam poszukać dojazdu do naszej kwatery, która mieściła się niedaleko King`s Cross, tak, TEGO King`s Cross, na którym wszakże nie ma peronu 9 i 3/4. Niestety metro już nie jeździło, a przemiła pani w informacji potrafiła nam jedynie powiedzieć, że tam są autobusy i mamy sobie radzić. Thank you very much for nothing. Zidentyfikowaliśmy potrzebną nam linię i poszliśmy szukać naszego przystanku. A trzeba Wam wiedzieć, że wiało nieźle i padał zimny deszcz. Piękna pogoda dla zmęczonych podróżnych. W dodatku był piątek. Piąteczek, piątunio... Cały Londyn się bawi. I to z gestem. Pijani ludzie drą mordy, pardon... śpiewają na całe gardło, ale jedynie po słowach udaje się co nieco rozróżnić o jaką piosenkę chodzi, bo ilość decybeli jest taka, że melodię dawno szlag trafił. Policja tylko się przygląda. W powietrzu unosi się woń haszyszu czy innego zielska, dosłownie cały Londyn pachnie ziołem! Ludzie w autobusie, w wejściach do pubów - zewsząd czuć wyziewy tej nocy. Powędrowaliśmy w złą stronę. Świetnie. Zaczepia nas jakiś pijany jegomość i strasznie chce się z nami bawić. No, thank you, go your own way. Od czasu do czasu słychać polski język. Tę knajpę mijaliśmy kilkukrotnie. Fotkę zrobiłam już za dnia.


Koniec języka za przewodnika - Marek udał się na posterunek policji, gdzie przesympatyczna pani policjantka wytłumaczyła mu jak dostać się na nasz przystanek i nawet chciała mu dać pieniądze na  bilet. Pozdrawiamy posterunek Bishopsgate. 


Na mojej mapie rzeczy do zobaczenia znajdowało się kilka miejsc, jednym z nich był budynek o charakterystycznym jajowatym kształcie, który pojawia się w filmie. Ponieważ jednak był - jak mi się wydawało - nie bardzo nam po drodze, to zrezygnowałam z oglądania go. Udaliśmy się na nasz przystanek i niespodzianka - za płotem budowy znajdował się właśnie ten budynek. Oto on, nie pamiętam jak się nazywa. No i fotkę zrobiłam już za dnia.


Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszego hostelu było coś po drugiej w nocy. W międzyczasie jechaliśmy autobusem, w którym pobili się dwaj murzyni. Londyn miał dla nas wiele atrakcji. A w ogóle to w pierwszym autobusie kierowca powiedział, że nie ma wydać reszty, więc jechaliśmy na gapę. Za to kiedy wreszcie dobiliśmy się do drzwi hostelu... Drzwi się otworzyły i stanął w nich prawie służący z Rodziny Adamsów, albo Golum z Sherlocka. Ze dwa metry wzrostu, łysy, dziobaty na gębie, w płaszczu o nieokreślonym fasonie i dość przyjaznym obliczem. Marek na chwilę zaniemówił z wrażenia, zanim wydukał, że we have a reservation here... Golum wcale nie myślał długo, tylko uśmiechnął się szeroko otwierając drzwi: "A! Marek, right? Welcome!". Znów silnie wionęło ziołem...
Dostaliśmy pokój na ostatnim piętrze. Po całej nocy w podróży musieliśmy się jeszcze wtaszczyć z bagażami po wieeelu schodach. A nasz pokój był troszkę klaustrofobiczny. Powiedzieć o nim, że wystrój pamiętał głęboki PRL byłoby kłamstwem, bo w Wielkiej Brytanii nie było PRL-u, ale gdyby był, to właśnie takie piętno powinien był odbić na tym pokoiku o wymiarach 3x4 m. Piętrowe łóżko. Pierwszy raz w życiu spałam na górze. I bałam się, że spadnę.  Na jednej ze ścian mieliśmy taką oto ozdobę. 


Poszliśmy spać około 3 nad ranem czasu lokalnego, w Polsce była już 4 nad ranem... Wcześniej zeszliśmy jeszcze w dół po schodach pożarcie. Zaopatrzyliśmy się w fish & chips u przesympatycznego pastowańca - Araba czy innego Hindusa, pokonaliśmy schody w górę. I nareszcie mogliśmy pójść spać czekając na następny dzień pełen wrażeń.

wtorek, 22 stycznia 2013

Nieoczekiwana podróż

Obejrzałam Hobbita. Zastrzegam sobie od razu, że nie jestem tolkienistą, więc nie miałam żadnych oczekiwań co do filmu. Nie no, łgarstwo, jedno miałam. Poszłam sobie pooglądać Johna Watsona, znaczy niejakiego Martina Freemana. Usiadłam w kinie, reklamy przeleciały, zaczął się film. Wcześniej widziałam "Drużynę Pierścienia" więc obsadę kojarzę. Oglądam więc tego Hobbita i patrzę na Iana Holma w roli Bilbo Bagginsa, a także na Elijah Wooda jako Frodo i zastanawiam się - czy ja przyszłam na dobry film? Gdzie do cholery jest Martin Freeman?! Na szczęście później wszystko się szybko wyjaśniło. Był nawet Magneto jako Gandalf ("...jakiś nienaturalnie długi facet siedzi na drzewie i podpala szyszki, a potem rzuca nimi we wrogów..."), chociaż w swoim stroju wyglądał bardziej jak Albus Dumbledore. 

Niedługo potem sięgnęłam do źródeł i zaczęłam słuchać audiobooka. Chciałam sprawdzić jaka jest książka. Podobno wyrażę teraz zdanie bardzo wielu osób, ale jestem w połowie książki, a widziałam już wszystko to, co było na filmie, chociaż trwał trzy godziny. I zachodzę w głowę co jeszcze Peter Jackson wymyślił, że zamierza nakręcić nie jeden film, by zekranizować resztę historii, ale aż dwa? Coś mi się obiło o oczy i uszy, że miał taki plan, aby dokończyć historię hobbita, a potem jakoś powiązać ją z Drużyną Pierścienia, może więc o to chodzi. Bo naprawdę nie mam pojęcia czym zapełni kolejne godziny. Może odkryję więcej, jak dosłucham do końca.

Pusty Dom Sherlocka - okładka

Tak będzie wyglądała okładka polskiego wydania "Pustego Domu Sherlocka".


Niestety nie doczekaliśmy się jeszcze wersji z poprawionymi polskimi literkami na samym dole, więc prezentuję to, co mam. Szkoda, że nie mogę zamieścić tutaj bodaj kawałka tego, co tłumaczymy, bo momentami jest to wspaniała literatura. Książka zawiera zbiór opowiadań i wierszy napisanych specjalnie przez fanów Sherlocka Holmesa i muszę przyznać, że są na wysokim poziomie. Mam nadzieję, że książka spotka się z uznaniem fanów Sherlocka w Polsce.

niedziela, 13 stycznia 2013

I'm not your knight in shining armor

Wpadło mi w ucho.
I'm not your boyfriend, baby
I ain't your cute little sex toy
I'm not your lion or your tiger
Won't be your nasty little boy
 
I'm not your boyfriend, baby
I can't grant your every wish
I'm not your knight in shining armor
So, I just leave you with this kiss 
 
3OH!3 - I'm Not Your Boyfriend Baby

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Cabin Pressure

I don`t have an air-line
I have one jet
You cannot put one jet in a line
If MJN is anything, it is an air-dot.

środa, 2 stycznia 2013

Zawsze chciałam być tłumaczem

Praca tłumacza to ciężki kawałek chleba. Mnóstwo satysfakcji, nie powiem, że nie. Odkrywanie dla innych czytelników historii, które stworzył autor, to prawie jak odkodowywanie zaszyfrowanych wiadomości. Dużo frajdy. Ale i sporo pracy. A ja jestem tylko amatorem. Dzięki Bogu za Carrie.