poniedziałek, 25 lipca 2011

Śmierć Amy Winehouse

No i stało się. 
Nie żyje Amy Winehouse.
Właściwie stało się to, co było do przewidzenia - ot, kolejna śmierć w szołbiznesie, nie na darmo mówi się przecież, że dołączyła do Klubu 27. Showbiznes jest bezwzględny i okrutny. Wrażliwego człowieka przekształca w maszynkę do robienia pieniędzy i eksploatuje do cna, a potem wyrzuca. Kto pierwszy podał Amy Winehouse narkotyki? Od dwóch lat prasa rozpisywała się tylko o tym, że dziewczyna znalazła się na równi pochyłej. Otaczało ją mnóstwo osób, z których ŻADNEJ nie zależało naprawdę na jej losie. Oczywiście nikt teraz nie weźmie na siebie odpowiedzialności za tę śmierć, ale wszyscy z jej otoczenia mają jej krew na swoich rękach. Dlaczego w tym całym, wielkim biznesie nie liczy się człowiek? Dlaczego nie znalazła się jedna bodaj osoba, która powiedziałaby "zabieram cię stamtąd, żebyś mogła dojść do siebie, wyzdrowieć i normalnie żyć". Dlaczego nigdy nie znajdzie się ktoś, kto dilera wyjebie za drzwi? Bo łatwiej i wygodniej dopisywać kolejne nazwisko do Klubu 27. Moje przemyślenia są nieco chaotyczne, bo chociaż Amy Winehouse to nie moja bajka, to jestem przygnębiona, zasmucona i wściekła z powodu jej śmierci. 
Lepiej cały temat został ujęty tutaj, a ja pozwolę sobie zacytować w całości: 

"Nie do końca jest prawdą, że Amy Winehouse zabiła się na własne życzenie. Nie żyje, w dużej mierze dlatego, bo nikt nie chciał jej pomóc. Otaczającym ją ludziom na rękę był jej wizerunek wiecznie naćpanej pijaczki.




Pomyślcie, ile w ostatnim czasie przeczytaliście wiadomości mniej lub bardziej związanych z uzależnieniami Amy, a ile o tym jak świetne są jej płyty i jak wielki miała talent. Przypomnijcie sobie z jakim zażenowaniem oglądaliśmy jej nieudany występ w Belgradzie. Ile razy była wyśmiewana, jak często pokazywano jej zdjęcia w stanie upodlenia. Dokładnie tak samo było z Michaelem Jacksonem. Zarówno on, jak i Winehouse na długo przed śmiercią stali się pośmiewiskiem dla całego świata.

Dopiero tragedia spowodowała, że na obie te osoby patrzymy inaczej. Teraz pokazuje się najpiękniejsze zdjęcia Amy, przypomina o tym, że była wielokrotnie nagradzana. Gloryfikuje się jej postać, bo przecież o zmarłych nie wypada mówić źle. A ona była utalentowaną, ale prosta dziewczyną, której ojciec jeździł taksówką, a matka pracowała w aptece. Nie poradziła sobie z sukcesem swojej drugiej płyty „Back To Black”. Wpadła w narkotyki i alkohol. I od początku wiedziała, że nawet jeśli będzie się bardzo starała, sama z uzależnienia nie wyjdzie. Już kilka lat temu zapowiedziała, że umrze młodo. Dołączyła do „Klubu 27”, do Janis Joplin, Jima Morrisona i Kurta Cobaina, którzy również zmarli w wieku 27 lat. Uważam, że nie był to przypadek. Ona świadomie dążyła do śmierci.

Amy, tak jak wielu znanych ludzi, artystów, gwiazd i celebrytów, była samotna. Kiedy umierała, była sama. Jej management ograniczył się do tego, że odwołał jej trasę koncertową i zostawił ją samą sobie. Podobno po drodze był jeszcze zawód miłosny, ale to nie zmienia faktu, że Winehouse po prostu została zaniedbana przez otoczenie, rodzinę i ludzi, z którymi pracowała. Prawda jest taka, że narkoman musi sam chcieć się leczyć, ale kiedy nie jest już w stanie, należy go do tego zmusić.

Jej krew na swoich rękach mają ludzie z showbiznesu. Pozwalali, aby pisano o niej najgorsze rzeczy i dzięki temu wzrastała sprzedaż płyt. Ludzie przychodzili na koncerty, aby zobaczyć czy w ogóle wyjdzie na scenę i jak będzie się zachowywała. Taka jest brutalna prawda. I tak jak napisałem na Facebooku, w showbizie nie ma sentymentów, nie liczy się pomoc, tylko kasa. Nieważne, jak artystka żyje i czy ledwo zipie, ważne żeby na niej zarobić.

Z pewnością niedługo ukaże się nowa płyta Amy Winehouse – składanka „The Best of”, a może niewydane kawałki. I wszyscy będą szczęśliwi – fani, którzy przy jej piosenkach powspominają zmarłą piosenkarkę i wytwórnia płytowa, która zarobi na jej zgonie. I tylko niesmak pozostanie."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz