czwartek, 14 lipca 2011

Bylejakość kontaktów międzyludzkich

Byle do weekendu, byle do wakacji, byle do... i całe życie przemija byle jak. Tako rzecze powiedzenie, które widuję w internecie. Jest w nim sporo racji, ale kiedy się nad nim zastanowiłam doszłam do wniosku, że to my sami przyczyniamy się do obrastania tą bylejakością, sami ją aktywnie tworzymy.
Jestem stosunkowo aktywnym użytkownikiem internetu: prowadzę bloga, zawieram znajomości (często wyłącznie internetowe), dyskutuję, komentuję. Nie jestem bez winy, by być pierwszą, która rzuci kamieniem, lubię internetową anonimowość, aczkolwiek staram się jej nie nadużywać. Zdarzyło mi się być zarejestrowaną na portalu towarzyskim i jak łatwo wywnioskować po pewnym czasie dochodzi do kwestii „spotkajmy się”. Zdarzyło mi się umówić na spotkanie, a potem okazywało się, że przychodziłam na nie sama. A mój przyszły-niedoszły towarzysz nawet nie raczył później mnie przeprosić za swoją nieobecność, w ogóle nie raczył się odezwać. Niektórzy mieli tyle tupetu, by po tygodniu lub dwóch proponować kolejne spotkanie, na które już na pewno przyjdą. Nie chodzi mi o to, że jestem Bóg wie jaką księżniczką i żądam Bóg wie jak wyjątkowego traktowania mnie. Chodzi o to, że takie zachowanie jest do dupy, byle jakie, niegrzeczne i niekulturalne. Wypadałoby chociaż wysmażyć nawet zmyślone przeprosiny na odczepnego i byłoby po sprawie, a tak zostaje niesmak, że ktoś zachował się, jak dupek i nas zlekceważył. I tak go nie znam, więc co mu zależy, żeby pozostawić po sobie złe wrażenie? Pozostając jeszcze przy temacie portali towarzyskich, bo to temat rzeka, zanim dojdzie do umawiania się na spotkanie nadchodzi tzw. „chwila prawdy”, kiedy ludzie, którzy do tej pory tylko ze sobą rozmawiali przesyłają sobie nawzajem swoje zdjęcia. Normalny człowiek powinien zdawać sobie sprawę, że nie to ładne co ładne, ale co się komu podoba. Jedna osoba powie ci „ale laska”, druga „o matko, ale ty brzydka jesteś”. I każda z nich będzie miała rację. Krótko mówiąc nigdzie nie jest napisane, że mamy się podobać każdemu i przy kontaktach internetowych zawsze istnieje ryzyko, że po drugiej stronie siedzi ktoś, kto nam się nie spodoba. Ja rozumiem, że to nic miłego powiedzieć komuś, że poczuliśmy rozczarowanie na jego widok, sama byłam kilka razy w takiej sytuacji (w obie strony), ale trzeba się zebrać na odwagę i odpisać „nie jesteś w moim typie”. Krótko i węzłowato, ale szczerze. Kiedy nagle z drugiej strony zapada cisza wszystko jest co prawda jasne, ale znów sprawa jest załatwiona byle jak. Czy to naprawdę wymaga aż tak wielkiej odwagi cywilnej, by odpisać jedno, grzeczne zdanie? Mogę się w tym miejscu pochwalić, że ja zawsze w takich sytuacjach odpisywałam / odpisuję i odpisywać będę i w świetle tego, co napisałam do tej pory, nie dziwi mnie, że moi rozmówcy dziękują mi za takie podejście do sprawy. Nie ukrywam też, że kilka z takich znajomości bynajmniej nie zakończyło się na tym etapie. Okazało się, że ludzie ci zyskali przy bliższym poznaniu i znajomości trwają.
Kolejny przykład, który dobrze ilustruje bylejakość, o której mowa, również związany jest z odpowiadaniem na ogłoszenia. Jeśli ktoś pisze, że przyjmie np. monitor, pralkę, lodówkę czy cokolwiek, byle było sprawne, to ja rozumiem, że jest mu to potrzebne. Pomogę, jeśli mogę, więc odpisuję / oddzwaniam do delikwenta i umawiam się wstępnie na przekazanie pożądanego przez niego, a mnie zbędnego sprzętu. No to ja będę jutro około osiemnastej. I znów zapada cisza. A przecież ja, mimo braku potwierdzenia, na wszelki wypadek lecę do domu nic po drodze nie załatwiając swojego, nigdzie nie zbaczając, bo może gość taki słowny, że raz powiedział i rzeczywiście będzie. O, naiwności! Po tygodniu (całe szczęście sprzęt jeść nie woła) piszę uprzejmego maila, na którego dostaję odpowiedź „przepraszam, musiałem/lam niespodziewanie wyjechać, to może jutro”. No i witki opadają. Przecież jeśli to prawda, to należało takiego maila wysłać już dawno temu. Cała sytuacja zaś znów dobija mnie swoją beznadziejnością i bylejakością osoby, która na niby się ze mną umawia.
Takich przykładów jest dużo więcej i w wielu innych dziedzinach życia, każdy sam da sobie radę, by je zidentyfikować. Jedyne podsumowanie, jakie przychodzi mi do głowy, to słowa mojego kumpla, który wiele lat temu nauczył mnie, by nie robić z gęby cholewy. Nie chodzi o to, że jak coś obiecasz czy się umówisz, to już nie wolno ci zmienić zdania, choćby się waliło i paliło. Rzecz w tym, by być odpowiedzialnym za to, co się mówi, co się obiecuje i do czego człowiek się zobowiązuje. A kiedy nie można się wywiązać z tego, co się powiedziało, najlepiej powiedzieć o tym zawczasu i wprost. Zdecydowanie lepiej przeprosić za kłopot i podziękować za fatygę, zamiast zostawiać kogoś w niepewności i przyczyniać się do otaczającej nas bylejakości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz