środa, 31 lipca 2013

Rower na kolizyjnym

Wracając dziś do domu zderzyłam się z innym rowerzystą na ścieżce. Po prostu pan nie mógł się zdecydować w którą stronę będzie odbijał, żebyśmy się minęli, podczas gdy ja konsekwentnie uciekałam na prawo. Ostatecznie pan wybrał swoje lewo i żeśmy się spotkali. To moja pierwsza większa kolizja od wielu lat. Spotkaliśmy się na tyle skutecznie, że przednie koło roweru pana zepchnęło moje przednie koło w bok pod takim kątem, że aż mi bark wyrwało ze stawu (ponieważ cały czas krzepko dzierżyłam kierownicę i ściskałam manetki hamulców). Ale nie to było najgorsze. Kiedy już się zatrzymaliśmy poczułam, jak moją łydkę ściska morderczy skurcz. Położyłam więc rower i usiadłam na chodniku zwijając się z bólu. Taki obrazek rzecz jasna zainteresował wszystkich dookoła. Jedna przejeżdżająca obok pani zapytała rezolutnie "Co się stało?" Na co ja jej równie rezolutnie, chociaż dużo mniej uprzejmym tonem odparłam, że "Chyba widać." Z kolei inny pan, który również się zatrzymał spytał po prostu czy wszystko w porządku. Tę panią przepraszam za moją może niezbyt miłą reakcję, ale jak człowieka akurat właśnie w tym momencie boli jak diabli, a widać, że doszło do zderzenia dwóch rowerów, to ostatnie, na co poszkodowany ma ochotę to odpowiadać na pytanie "co się stało"... Nic nikomu się nie stało. Pan mnie na koniec jeszcze rozczulił pytaniem czy z rowerem wszystko w porządku. Panie, pieprzyć rower, aby nam nic nie było! Podaliśmy sobie ręce na koniec i każde pojechało (lub potelepało się) w swoją stronę. Skurcz dokucza mi do teraz. 

Chciałabym podziękować WSZYSTKIM, którzy byli świadkami tego w sumie niegroźnego zdarzenia - rowerzystom jak i pieszym, którzy nas mijali, ponieważ NIKT Z WAS NIE PRZESZEDŁ ANI NIE PRZEJECHAŁ OBOK MNIE OBOJĘTNIE. KAŻDY Z WAS zainteresował się moim stanem i zaoferował swoją pomoc. Tym razem okazała się na szczęście niepotrzebna, ale Wasza postawa jest budująca. Gdy na rowerowym szlaku widzę, że ktoś ma kłopoty ze swoim rowerem zawsze podjeżdżam i pytam, czy mogę jakoś pomóc. Cieszę się, że tym razem zadziałało to także w drugą stronę. Podziękowałam Wam tam na miejscu, teraz dziękuję jeszcze raz. Szerokiej drogi, Kochani!

2 komentarze:

  1. A ten facet,który cię staranował, rozumiem, że też się zatrzymał w końcu? Zapytał o rower, bo bał się, że każesz mu odszkodowanie płacić.

    CR

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie no, jasne, że pan się zatrzymał i nieco przestraszony i zdezorientowany przyglądał się, jak walczę ze skurczem w łydce. Przepraszał gęsto. Piętnaście razy spytał czy na pewno wszystko ze mną w porządku. Na koniec podaliśmy sobie łapki i rozjechaliśmy się każde w swoją stronę.

    OdpowiedzUsuń