czwartek, 21 kwietnia 2011

Tym razem tramwaj

Nie lubię przystanków tramwajowych, bo są wąskie (siłą rzeczy, niestety). Człowiek ma do wyboru albo narażać się na bycie strąconym pod nadjeżdżający skład, albo na ustawiczne potrącanie przez współpasażerów, względnie na stanie przy barierce i wdychanie spalin prawie bezpośrednio z rur wydechowych. Czasem jednak trzeba tramwajem. 
Stoję (przy barierce, jestem z miasta, a co...) i czekam. Obok mnie ławeczka, na niej zasiada Pani. Na pierwszy rzut oka z tych, co to ledwo żyją po przychodniach, ale mogę się mylić. 
Widziałam gdzie stał poprzedni skład, więc czekam w miejscu, gdzie mniej więcej powinny się znaleźć drzwi, jak przyjedzie mój. 
Jedzie. 
Zrobiłam krok w stronę krawędzi, znaczy bliżej tramwaju, jak podjedzie i czekam. 
Pani wystartowała - tak, to odpowiednie słowo: wystartowała i leci - uwaga: przed siebie, ale oglądając się za siebie. 
Jestem na kolizyjnym, ale stoję twardo, przecież TU BĘDĄ DRZWI, a ona niech se leci, s'il vous plaît. 
Taranuje mnie ramieniem, ale ustałam. Przeprasza, cofa się już spokojniej, bo podjechały drzwi. Jej, nie mi (fuck). Odpowiadam: "Proszę" (jak zawsze odruchowo). I dodaję, jak już gramolę się za nią do środka: "Przecież Pani musi pierwsza..."
Chyba pojęła, bo się uśmiechnęła. Całe szczęście nie była piekielna. 
Pierwsze wolne miejsce padło jej łupem. 
Ja spędziłam na stojąco całą podróż tramwajem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz