wtorek, 12 kwietnia 2011

Latający Czestmir, GP Malezji AD 2011


Przyznam szczerze, że to wyglądało przerażająco, a jeszcze bardziej, jak po chwili Witkowi została w rękach nieprzydatna do niczego kierownica. Znów jest tor, na którym jest wyjście z zakrętu, po którym jest hopka - bardzo niebezpieczna. W ułamku sekundy kierowca staje się pasażerem, bo nie dość, że po prostu leci - przelatując przez tor, po którym jego koledzy wciąż jadą! - ale też okazuje się, że trzyma w rękach bezużyteczne 40 tys. euro, bo kierownica się urwała i nie można już decydować, w którym kierunku ma podążać bolid. Chyba każdemu te obrazki skojarzyły się z wypadkiem Ayrtona Senny. To było naprawdę, naprawdę bardzo groźne.
Największa szkoda, że stało się to dwa czy trzy okrążenia przed metą. Ale i tak szacun dla Witalija, bo pokazuje pazur w tym sezonie, jak na razie. Owszem widać, że jeszcze brak mu doświadczenia, objeżdżenia, ale równa do formy z ostatniego wyścigu zeszłego sezonu, kiedy to Fernando Alonso stracił przez niego tytuł mistrza świata. 
W Malezji obydwie Renówki wystartowały jak torpedy, aż mi tchu zabrakło! Zanim się McLareny pozbierały, to tylko Heidfeldowi udało się zostać na drugim miejscu, Witka niestety wypchnęli. Jak patrzyłam na kilka następnych okrążeń doszłam do wniosku, że Lewisowi Hamiltonowi przydarzyła się ta sama dolegliwość, co kiedyś Michaelowi Schumacherowi. Mianowicie chłop postradał umiejętność wyprzedzania zawodników na torze. Za bardzo chyba przyzwyczaił się, że kierowcy do którego się zbliża pokazuje się niebieską flagę ("puść szybszego"), by mógł go minąć. Przyzwyczaił się do budowania przewagi i wygrywania taktyką w boksie, nie walką na torze. Dlatego długo nie mógł sobie poradzić z Heidfeldem. Tu dopiero nasunęła mi się refleksja: co by było, gdyby to Robert Kubica siedział w tym bolidzie? Maszynka musi być naprawdę świetna, skoro Quick Nick tak dzielnie sobie poczynał tuż przed nosem Hamiltona, a przy tym wcale jakoś dramatycznie nie odstawali od prowadzącego Red Bulla Sebastiana Vettela... Podobno Heidfeld zadedykował swoje trzecie miejsce na podium Robertowi. Nice. 
Kamui Kobayashi budzi mój coraz większy podziw, Peter Sauber musi być z niego bardzo zadowolony. Nareszcie Japończyk w Formule, który pokazuje, że ma jaja do ścigania się, a nie nieobliczalny wariat pokroju Kazukiego "Kamikadze" Nakajimy (Stary Zientarski nazywał go słusznie samurajem, albo Nakajima Bum-Bum), względnie Ukyo Katayamy, który zawsze jako pierwszy odpadał z wyścigu. Zaprawdę powiadam Wam - zwracajcie uwagę na Kobayashiego.
W Ferrari mają bałagan i widać to właściwie wszędzie. Felipe Massa jeździ zrywami, byczek Fernando też nie ma równej formy. Massie dobrze szło, niestety wypadek na Węgrzech zrył mu nie tylko kask i czoło (dosłownie), ale i berecik (w przenośni). Szkoda, bo naprawdę dobrze mu szło, jak już opanował prowadzenie bolidu po tym, jak FIA wprowadziła zakaz używania kontroli trakcji. 
Te ciągłe zmiany opon wprowadzają mnóstwo zamieszania, ale z ręką na sercu przyznaję, że mnie jeszcze nie znudziły. Tylko Pirelli mógłby wziąć przykład z Bridgestona i zrobić pasek na oponie, nie z boku, żeby łatwiej było odróżnić miękkie od twardych. Dobre rozwiązania należy powielać i upowszechniać, a nie na nowo wynajdywać koło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz