wtorek, 11 stycznia 2011

Gentleman - gatunek na wymarciu

Widziałam kiedyś takiego Demotywatora: samochód stojący na lewym pasie ruchliwej, trzypasmowej jezdni, unieruchomiony na amen. Poniżej podpis będący słowami właścicielki owego auta głoszący, że owszem, to jej wina, że się samochód rozkraczył, blondynka, zapomniała zatankować i zabrakło jej paliwa. I dalej refleksja, że tym wszystkim panom, którzy ją mijali, trąbili i pokazywali gest międzynarodowego pozdrowienia (fuck you) nie przyszło do głowy, że samotna kobieta nie zepchnie sama dużego samochodu z jezdni. W ogóle żadnego pewnie nie zepchnie, ale to już inna kwestia.
A teraz inny obrazek, choć ma wiele cech wspólnych z poprzednim. Nie trzypasmówka, tylko równie ruchliwe skrzyżowanie w kształcie litery "Y", w dodatku pod górkę. Nie duża limuzyna, tylko jakiś miejski pierdolot - Volkswagen Polo chyba. Unieruchomione identycznie, w środku samotna kobieta. Stoi, jak ta ostatnia ofiara losu na samym środku owego igreka kompletnie bezradna. Nie stoi w szczerym polu, tylko w centrum dużego miasta.
Herosem nie jestem, ale oceniłam, że Volkswagenowi Polo we dwie damy radę. Kiedy podeszłam do kobitki widziałam, że była już przygotowana na odparcie ataku, że rozpieprzyła ruch na całym skrzyżowaniu, kretynka. Miała jednak tyle przytomności, żeby hamulec zaciągnąć, w końcu było z górki. Powiedziałam jej co ma robić i gdzie zepchniemy samochód. Dopiero kiedy ustawiłam się z tyłu i oparłam ręce o tylną klapę znalazł się jeden - słownie: JEDEN - mężczyzna, który się do nas przyłączył, a po nim jeszcze jedna pani w średnim wieku. Oczywiście kobieta pomagająca drugiej kobiecie w takiej sytuacji budziła jeszcze większe zainteresowanie wśród przejeżdżających - na pewno przecież dwie idiotki wybrały się na zakupy i zapomniały zatankować, ale ubaw. Zepchnęliśmy dziewczę, zaparkowała na chodniku, podziękowałam wszystkim przybyłym. Dziewczynie odpuściły nerwy i wyraźnie się ożywiła, zaczęła opowiadać mi, że próbowała prosić facetów o pomoc, ale tylko pokazywali jej owo międzynarodowe pozdrowienie. Kiedy poszłam sobie wreszcie w swoją stronę zobaczyłam, że całej akcji przyglądało się dwóch roboli. Szkoda mi było gardła na komentarz. W końcu "gentle" po angielsku znaczy "delikatny".

10 komentarzy:

  1. "Dwóch roboli" - prostestuję w imieniu całego robolostwa (?) w Polsce ;)))

    A co do delikatności, tutaj chyba mamy na myśli bardziej empatię połączoną z inteligencją, to cóż, są to wszystko towary od dawna wyprzedane w markecie zwanym życiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. A znasz ten dowcip: do tramwaju wsiada pani. Wszystkie miejsca siedzące zajęte przez panów. Pani wzdycha; nie ma już dżentelmenów w tym kraju. A jeden z panów: dżentelmenów jest od cholery, tylko miejsc nie ma.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Portierze - czy Ty stajesz w obronie dwóch silnych facetów, którzy rozsiedli się, jak lordowie w loży i przyglądali, jak dwie kobiety - jedna drobniejsza od drugiej - spychają samochód ze środka ulicy?
    Anna S. - owszem, znam. Mam też taki zwyczaj, że jak mi ktoś mówi, że potrzeba mi chłopa, odpowiadam, że nie chłopa, tylko mężczyzny.

    Posta napisałam nie dlatego, żeby chwalić się dobrym uczynkiem, tylko dlatego, że byłam wkurwiona. Wkurwiona postawą wszystkich dookoła, którzy potrafili tylko gapić się na ten zawalający skrzyżowanie samochód. Widziałam go z autobusu, przejeżdżałam obok niego, mnie też blokował drogę, dojechałam do przystanku, cofnęłam się do tej babki - w tym czasie można było zepchnąć ten samochód już ze trzy razy, że nie wspomnę o tym, że na pewno stał tam dłużej.
    Czy to wstyd pomagać komuś publicznie? Czy potrzeba dopiero zobaczyć, że ktoś inny pierwszy zdecydował się narazić na śmieszność, wtedy zadziała impuls, który każe się przyłączyć do pomocy, a samemu nikt na to nie wpadnie?
    "Wsiadł do autobusu człowiek z liściem na głowie. Nikt go nie poratuje, nikt mu nic nie powie, tylko się każdy gapi".
    Ja reaguję i pomagam, kiedy mogę. Bo nigdy nie wiadomo kiedy sama wsiądę do autobusu z liściem na głowie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie bronię ICH postawy w tej sytuacji, tylko jestem przeciwny nazywaniu ich robolami. To nie ma nic do rzeczy, bo gdyby byli to absolwenci Harwardu i tak ważne jest co robią (mogąc pomóc), a nie kim są.

    A Twoje zachowanie owszem, jak najbardziej godne szacunku i pochwały, ale po cóż ten argument o wk...? Masz olej w głowie i dobre serce, to pomogłaś, inni tego nie mają, więc gapią się tylko z boku.

    Taka moja wersja "co poetka miała na myśli"
    :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym Cię trochę nie znała Portierze, to może bym uwierzyła, że nie wiesz po co mi argument o wkurwianiu (nie bójmy się tego słowa, dorośli jesteśmy, a blog ma ostrzeżenie o zawartości).
    Co do roboli masz absolutną rację. Nie można nazwać robolem kogoś, kto siedzi i się opierdala. Możesz mi natomiast wierzyć, że do absolwentów Harwardu zastosowałabym równie adekwatne określenie. Przy czym ich trudniej na pierwszy rzut oka wyróżnić z tłumu - robole mieli odblaskowe kubraczki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Powinnaś wejść do polityki z takim charakterkiem :) Ale już nie powiem do której partii bo nie chcę oberwać :))

    PS. Przeczytałem: "Mieli odblaskowe kurczaczki" i myślę o co jej chodzi?!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawe, w pracy też mi mówią, że rozstawiam wszystkich po kątach... Niestety obserwuję, że pogarsza mi się to z wiekiem... :-( Cóż...
    A do partii, to chyba Ty z Twoją walką z wiatrakami, Don Kiszocie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślałem nad tym gdy zaczynałem w Solidarności, ale mi przeszło, bo zrozumiałem, że rzecz nie w partiach czy ulotkach, a w człowieku (w człowiekach).

    OdpowiedzUsuń
  9. Wielkie brawa dla Was kobietki, ze szczerego serca. No cóż! Bidne jesteśmy w teraźniejszym świecie, bo na prawdziwego gentlemana coraz trudniej trafić, a w takich - trudnych - sytuacjach okazuje się jakich mężczyzn posiadamy dookoła. Ech.. :]

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki. :-)
    Wiesz, wydaje mi się, że w takich chwilach wielu ludziom po prostu brakuje takiego trybika w głowie, który by im podpowiedział: to równie dobrze mogę być ja.
    Co do dżentelmenów... deficyt. Naprawdę ogromny deficyt...

    OdpowiedzUsuń