wtorek, 18 stycznia 2011

Ile człowieka jest w człowieku?

Stajesz się kimś tylko w starciu z tym, co stawia ci opór.

Antoine de Saint-Exupéry

Czytałam w weekend blog osoby, która fizycznie jest kobietą, ale czuje się mężczyzną i tak siebie postrzega. Z mojego punktu widzenia jest to najprawdziwszy konflikt tragiczny, w pełnym znaczeniu tych słów. Swego czasu bardzo dużo czytałam na ten temat, zresztą w ogóle co jakiś czas z osiedlowej biblioteki wypożyczam opracowania popularnonaukowe z zakresu medycyny, genetyki, czasem też innych nauk, ale głównie o charakterze medycznym. Orientuję się zatem, co leży u podstaw takiej sytuacji, kiedy osoba czuje się „uwięziona” w ciele niewłaściwej płci; mam pojęcie co determinuje nasze wybory w zakresie orientacji seksualnej, niezależnie od płci.

Bezsprzecznie określenie nas samych zaczyna się od nas samych. Siedząc samotnie w pustym pokoju zawsze będziemy wiedzieli, kim jesteśmy, to znaczy co sobą reprezentujemy, na co nas stać, ile jesteśmy warci. Jest to swego rodzaju podstawa konstrukcji, którą tworzymy sami, a może raczej o której sami stanowimy. Są rzeczy, które wiemy sami o sobie w sposób intuicyjny, właściwie to może nawet bardziej „wyczuwamy” niż „wiemy”. Ciekawie zaczyna się robić dopiero, kiedy wyjdziemy z tego pokoju.

Otóż wychodzimy do świata z jakąś wizją siebie i oczekujemy, że świat będzie nas odbierał tak, jak my siebie odbieramy. Albo może właściwsze byłoby tutaj powiedzenie, że będziemy odbierani tak, jak nadajemy. To znaczy, że jeśli ja postrzegam siebie, jako kruchą kobietkę, to całe moje otoczenie, wszyscy ludzie, których spotkam na swojej drodze również powinni odbierać mnie, jako kruchą kobietkę, nie inaczej. Odbiór zgodny z nadawaniem.

Tak oczywiście nie jest i nigdy nie będzie, dlatego, że każdy odbiera innych mierząc ich swoją miarą. Owszem odbieramy pierwsze, obiektywne (w miarę) bodźce, ale zanim to sobie w ogóle uświadomimy przepuszczamy je przez nasze własne filtry i dopiero wtedy budujemy własną opinię. Ponieważ wszyscy to robią i w dodatku dzieje się to poza naszą świadomością, to generalnie w codziennym życiu nie przysparza nikomu większych problemów. Rzecz zaczyna się strasznie komplikować w sytuacji osoby, o której pisałam na początku – kogoś, kto myśli, czuje i postrzega siebie jako mężczyznę, a „na zewnątrz” jest kobietą. Dwa kompletnie różne światy. Człowiek chce nosić spodnie, bawić się samochodami, ganiać z kolegami, golić się i nosić garnitur. A tymczasem ubierają go w sukienki, kupują lalki, rosną mu piersi i ma okres.

Wyrośnięcie z dzieciństwa pozwala na uzyskanie pewnej swobody, ale tylko do pewnego stopnia. Z czasem okazuje się, że na bardzo wiele spraw człowiek może mieć i ma samodzielny wpływ, w wielu przypadkach może wreszcie stanowić sam o sobie. Może zdecydować, że chce nosić męską fryzurę, męskie ciuchy i prezentować męskie zachowania. Ale nadal nie może zmienić faktu, że pośród tego wszystkiego świat widzi kobietę. Wiele cierpliwości, wyobraźni i odwagi wymaga przełamanie tego pierwszego, pierwotnego i naturalnego przecież sposobu postrzegania. I to jest właśnie ta część całości naszego własnego wizerunku, której najbardziej brakuje osobom uwięzionym w ciele innej płci. Żyjąc i działając czy sobie to uświadamiamy, czy nie, czy tego chcemy, czy nie, przeglądamy się w oczach innych ludzi. Kobiety czują się – i stają się! – naprawdę seksowne i piękne dopiero wtedy, kiedy są przy nich mężczyźni, w których oczach odbija się uwielbienie. Naprawdę rzadko kiedy kobieta jest seksowna sama z siebie i sama dla siebie. I tak jest ze wszystkim, w mniejszym lub większym stopniu. Mężczyzna chce, by kobieta postrzegała go jako tego, na którym może polegać, jest to też do pewnego stopnia uwarunkowane biologicznie (genetycznie, ewolucyjnie, niepotrzebne skreślić), zatem oczekuje pochwały i uznania nawet (a może zwłaszcza) za wykonanie czynności, które zdaniem kobiety mogą wcale nie być warte uwagi. Z jego punktu widzenia są. Innymi słowy do pełni szczęścia potrzeba nam, ludziom, aby dopełniały się dwa obrazy nas samych: nasz własny, wewnętrzny i zewnętrzny, czyli to, w jaki sposób odbiera nas otoczenie. Tytułowa sentencja częściowo odnosi się do tego zagadnienia. No bo ile człowieka jest w człowieku, skoro równie ważne jest to ile jego w nim widzą inni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz