wtorek, 21 lutego 2012

Papierologoczna cyfryzacja

Byłam niedawno na warsztatach otwartych, które poświęcone były tematyce skutecznego przywództwa w XXI wieku. Jako jedno z zadań mieliśmy sformułować wyzwania, jakie współczesny świat stawia przed przywódcami. Jednym z nich jest cyfryzacja. Ja wiem, że w ostatnich dniach to słowo źle się kojarzy przede wszystkim ze względu na ACTA i ministra Boniego, ale tym razem chciałam akurat nie o tym.
Był taki czas, kiedy komputery zaczynały w Polsce wchodzić do powszechnego użytku. Nie tylko do domów, ale do biur. Na personel w średnim wieku i ten nieco starszy padał blady strach, że trzeba się będzie nauczyć obsługi komputera. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że te czasy już minęły. No może i owszem – teraz panie w okienkach pracują na profesjonalny imidż gapiąc się w monitor i wdzięcznie stukając paluszkami w klawiaturę, ba! niekiedy nawet wysyłając e-mail i to w sprawach służbowych. Ale jest coś, co się nie zmieniło ani na jotę. Pozostała papierowa mentalność, która przenika umysły oraz instytucje na wskroś, jak Polska długa i szeroka. Pracuję w firmie, do której spływają zamówienia od jednostek samorządu terytorialnego, wojskowości, firm i osób prywatnych. Z dwiema ostatnimi kategoriami w zasadzie moglibyśmy się nawet nie widywać, gdyby nie fakt, że czasem trzeba odebrać/dostarczyć zamówiony towar. W końcu żyjemy w świecie, gdzie materiały można przesłać mailem bądź wrzucić na serwer, ściągnąć z niego, wykonać zamówienie, dostarczyć przez kuriera, fakturę wysłać pocztą, przelew zrobić w internecie – koniec. Ta wiedza, a może raczej ta praktyka, obca jest wciąż niestety dwóm pierwszym typom instytucji. Uznaję, że biedy jest jeszcze pół, jeśli dostaję pismo sporządzone na komputerze, w edytorze tekstów, wydrukowane, ostemplowane i przesłane faksem. Przynajmniej wiem, że ktoś potrafi z komputera skorzystać. A pieczątka rzecz święta i na monitorze nie można jej przystawić, więc wydrukowane być musi. No i być musi na papierze, bo przecież mail rzecz efemeryczna i ulotna, kto to widział, żeby maile drukować. Albo jeszcze nie daj Boże stemplować oficjalną, czerwoną pieczątką. Załamuję ręce, kiedy dostaję faksem zamówienie np. z pionu wojskowości, gdzie wiadomo, że takich zamówień i podobnych papierów tworzy się mnóstwo każdego dnia. Sporządzone na gotowym druku wyrwanym z bloczka, zapewne samokopiujacym. W całości pieczołowicie wystukane na maszynie(!), na pocieszenie dodam, że zapewne elektronicznej. Przy czym wypisane tam jest wszystko: nazwa, adres, bank, numer konta, NIP, sygnatura, data, w końcu treść samego zamówienia i uwagi. Oczywiście na koniec wszystko okraszone piękną, okrągłą, czerwoną pieczątką. Oczywiście faksem idzie tylko „zajawka”, bo oryginał został przesłany pocztą. Pamiętam takie praktyki z końca lat 90-tych, kiedy pracowałam w sekretariacie. Internet nie był jeszcze tak powszechnym narzędziem komunikacji między firmami, jak jest teraz i polegało się głównie na faksach. Bo było szybciej. A oryginał zawsze szedł później pocztą. Tradycyjną. Robiłam tak w 1997 roku.
Od tamtej pory minęło 15 lat, a ja z rozpaczą stwierdzam, że niektórzy wciąż nie wyszli z tamtych czasów, nie wyściubili nawet nosa. A zmiany w komunikacji między ludźmi i firmami następują i postępują, czy to się komuś podoba czy nie. Urzędy musiały stworzyć elektroniczne skrzynki podawcze, by dać obywatelom możliwość załatwiania spraw urzędowych na poziomie, do którego są oni od dawna przyzwyczajeni je załatwiać. I tu właśnie dochodzimy do rozdwojenia jaźni, bo z jednej strony mamy ludzi przyzwyczajonych do załatwiania spraw w sposób zdalny i szybki, a z drugiej stare, skostniałe struktury, gdzie słowo „komputer” najwyraźniej nadal budzi postrach. A nie-wydrukowane i nie-ostemplowane oznacza: nie-załatwione i nie-ważne. Z całą pewnością słowo cyfryzacja, oznaczające ucywilizowanie załatwiania spraw urzędowych i przeniesienie urzędów do czasów współczesnych, jest to ogromne wyzwanie dla przywódców w naszym kraju w XXI wieku.

5 komentarzy:

  1. Mamto ze Służbą Zdrowia. Coś tam coś tam tylko z pieczątką ZOZ, wyniki badań na papierze (blednący słaby wydruk). A mogliby mejlem. Ale po co. Przecież jest dłużej i wszyscy mają więcej roboty i wszyscy są niezadowoleni. Nie ma co sobie ułatwiać, jeszcze nie będzie na co narzekać.

    (p.s. pozwoliłam sobie szernąć na gieplusie) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spoko.
    Cokolwiek to znaczy.
    ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety, znam to z poprzedniej pracy. Pracownicy porobili miliard kursów komputerowych, ale komputer służył do tego, żeby coś znaleźć w necie, wklepać w Worda i wydrukować. Inaczej - jakby nie było.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do końca mojej pracy w Szpitalu Grochowskim było dokładnie tak jak to opisałaś. Dokumentacja oddziału - to samo. Baza danych w komputerze ale książka ewidencji pacjentów, wyniki badań, historia choroby, zlecenie na przewóz pacjenta itd, itp na papierze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniałem dodać, że pracowałem tam do roku 2007.

    OdpowiedzUsuń