wtorek, 29 grudnia 2015

Jestę kierowcą

Moja historia o robieniu prawa jazdy pozostała niedokończona i czuję się w obowiązku ją uzupełnić. Otóż zdałam egzamin, najpierw teoretyczny, tydzień później praktyczny. Obydwa w pierwszym podejściu, dziękuję. Odebrałam już też prawo jazdy i jestem kierowcą. A właściwie, jak w tytule posta: jestę kierowcą, bo tak naprawdę to czuję, że dopiero teraz najwięcej nauki przede mną. Obycia na drodze.
Przed teoretycznym bardzo się denerwowałam, bo trzeba zdać teorię, żeby móc podchodzić do praktyki. Jeszcze w wieczór poprzedzający dzień egzaminu ślęczałam nad testami na kompie, czego normalnie nigdy nie robię. Ale opłaciło się, bo kilka pytań powtórzyło mi się na właściwym egzaminie, co mnie bardzo ucieszyło. A kiedy po skończonym egzaminie zobaczyłam na ekranie zielony napis POZYTYWNY, to świat przestał istnieć. :-)
Przed praktycznym wzięłam jeszcze dwie godzinki z Instruktorkiem i to też była trafiona decyzja, bo poćwiczyliśmy jeszcze parkowanie, które potem perfekcyjnie powtórzyłam na egzaminie. Sam egzamin praktyczny trwał 43 minuty, podczas których objechałam całe swoje osiedle skręcając prawie wyłącznie w lewo. :-) Z perspektywy czasu oceniam, że miałam szczęście do egzaminatora (jak i do Instruktora!), bo miał dokładnie dwie sytuacje, za które mógł mnie oblać, gdyby chciał. Ale ewidentnie nie chciał. Ostatni manewr, zawracanie na trzy, wykonałam już na parkingu pod samym WORDem. A potem zaparkowałam i20 dokładnie w tym samym miejscu, z którego wyruszyłam na egzamin, po czym usłyszałam od Pana Egzaminatora: „Dziękuję, koniec egzaminu”. Wręczył mi papiery, spytał która próba. Pierwsza. O, to świetnie. Z tymi papierami do Wydziału Komunikacji. Wybiegłam z WORDa z okrzykiem „Zdałam!”.
Napisałam, że miałam szczęście do instruktora. Ano, jak słyszę lub czytam opowieści, że instruktor był wiecznie pijany i/lub skacowany, że spał w samochodzie prowadzonym przez kursanta, albo zajmował się pisaniem esemesów, to naprawdę stwierdzam, że ja miałam szczęście. Mój Instruktor był skupiony na jeździe, na drodze i na tym, co ja robię. Chwalił, ganił, podpowiadał, korygował, wyjaśniał. Atmosfera w samochodzie była super. Mijaliśmy na drodze L-ki, i to egzaminacyjne L-ki, w których egzaminator ślęczał nad ekranem smartfona, a egzaminowany wymuszał pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Ja mogłam zaufać osądowi mojego Instruktora. Kiedyś zabrał mnie na trasę wylotową, na której musiałam skręcić w lewo, przecinając trzy pasy szybkiego ruchu. Zbladłam z przerażenia, kiedy zorientowałam się co mi zgotował, ale zaraz potem pomyślałam, że skoro on wie, że dam radę, to dam radę. I dałam. Dodatkowo mój Instruktor do znudzenia wałkował ze mną kilka manewrów, które później wykonałam na egzaminie. I byłam spokojna, że wykonam je prawidłowo, bo robiłam to wcześniej wiele razy.
Teraz pomalutku objeżdżam się po swojemu, po okolicy i po mieście. Jak widzę eLeczkę przede mną, to staram się nie podjeżdżać zbyt blisko – jako kursantkę strasznie mnie to deprymowało! – i spokojnie czekam na działanie kierowcy. Za każdy EGZAMIN ściskam kciuki. (Nie wiem dlaczego, ale bardzo mi zależało, żeby egzamin zdawać w białym samochodzie, nie w srebrnym. Taka myśl irracjonalna mnie opadła. I kiedy tak szliśmy z egzaminatorem po placu do „naszego” samochodu to powtarzałam w myślach „tylko niech będzie biały, biały, musi być biały!” Kiedy egzaminator wskazał, w który samochód wsiadamy, a ja zobaczyłam, że jest on biały, to już wiedziałam, że będzie dobrze.)
Mogę powiedzieć, że spełniły się moje marzenia. Zawsze chciałam zrobić prawo jazdy i mieć nawet malutki samochód. No i teraz mam. Kupiłam sobie prawie pełnoletnie wozidełko na dobry początek. Uważaj więc, czego sobie życzysz, bo możesz to dostać. ;-) 
Powodzenia wszystkim zdającym i szerokiej drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz