piątek, 7 sierpnia 2015

Niezbadane są drogi „L-ki”

Obserwując osoby prowadzące samochody z „L” na dachu niejednokrotnie byłam świadkiem dziwnych, często niezrozumiałych i kompletnie niewytłumaczalnych manewrów. Zawsze wtedy myślałam, że to siedzi za kierownicą kompletny świeżak, który pewnie pierwszy raz jest w ogóle na mieście, jest zestresowany i w ogóle nie ogarnia co się dookoła niego dzieje. O, jakże okrutna i niesprawiedliwa była moja ocena... Oczywiście, babole za kierownicą zdarzają się każdemu – nawet tak wybitnemu kursantowi, jak ja – i nie zamierzam tu usprawiedliwiać gapiostwa czy głupoty. Ale czasami kursant nie jest winny... 

Z mojego podwórka. Dojeżdżamy do skrzyżowania. Mamy zielone. Wielka lampa wisi nad skrzyżowaniem, jeszcze większa na słupie po prawej stronie. Jadę. Zwalniam nieco, bo będę skręcać w prawo. Strzałek nie ma. I nagle słyszę, jak instruktor mówi: „Do zatrzymania”. A wcześniej skręcaliśmy w prawo na strzałce warunkowej, więc tam musiałam się zatrzymać. Tutaj nie muszę, ale on mi z prawego fotela nadaje już ciągiem „do-zatrzymania-do-zatrzymania-do-zatrzymania-do-zatrzymania” i to głosem coraz wyższym i coraz bardziej napiętym. Myślę sobie ki diabeł? Przecież zielone jak byk, zaraz oczy nam wypali, za nami autobus też już widać, że kołami w miejscu przebiera, a ten mi się tu każe zatrzymać. W końcu olśniewa mnie, że przecież to ja prowadzę, a ja mam zielone, więc jadę. Najwyżej potem sobie wyjaśnimy sprawę z instruktorem. Przejechałam, ale nie wytrzymałam i pytam: „Dlaczego kazałeś mi się zatrzymać, jak było zielone?” A instruktor odpowiada: „Ja ci mówiłem bez zatrzymania...” A wystarczyło, żeby powiedział np. zwykłe „Jedź”. I tak oto nauczyłam się, dlaczego „L-ki” zatrzymują się na zielonym. 

Kiedy indziej znów dojeżdżaliśmy do skrzyżowania – jeden pas dla skręcających w lewo, jeden do jazdy na wprost i w prawo. „Jak jedziemy na skrzyżowaniu?” Chwila zastanowienia. „Pojedziemy sobie w prawo...” OK. Już palec mój dotyka dźwigienki kierunkowskazu, już lampeczka dążyła raz błysnąć... „Albo nie, prosto.” Dobra. Wyłączam kierunek. Szkoda, że już zdążył błysnąć. Skrzyżowanie coraz bliżej. „Nie, w prawo. Pojedziemy w prawo.” Wciskam kierunek jeszcze raz z myślą, że jeśli nawet teraz zmieni zdanie, to już za późno – jedziemy w prawo, bo ja nie będę mrugać kierunkowskazami jak choinka i chaosu na drodze wprowadzać. I tak wprowadzam czasem, bo mi się kierunkowskaz wciśnie za mocno / za lekko i zamiast go wyłączyć, to włączam w drugą stronę. I tak parę razy i wyłączyć nie mogę. Że już o nagminnym włączaniu świateł drogowych przy włączaniu kierunkowskazu nie wspomnę... 

Nabieram więcej pokory i dystansu do „L” na drodze, bo chociaż mam świetnego instruktora, to bez niego czasem jazda idzie płynniej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz