Gdzieś kiedyś przeczytałam życiową
poradę, żeby zawsze podążać za swoją pasją, bo to zaprowadzi
cię w końcu tam, gdzie chcesz być i da satysfakcję – jakoś tak
to mniej więcej brzmiało. Rozmyślając o tym zdaniu – podążaj
za swoją pasją – zawsze miałam przed oczami ludzi, którzy „od
zawsze” skupieni byli na czymś w swoim życiu, a co z czasem
doprowadziło ich do spektakularnego sukcesu. „Zawsze chciałem być
aktorem”; „Od zawsze pociągały mnie samochody”; „Praktycznie
każdą wolną chwilę spędzałem grzebiąc w komputerze” –
znacie ten typ, prawda? Jest jeszcze inny, mniej „spektakularny”
– np. „Zawsze wiedziałam, że chcę mieć troje dzieci”. Z
biegiem lat obserwuję, że takie „życzenia” ludziom się
spełniają. To naprawdę działa w ten sposób, że gdy wypowie się
to „życzenie”, to cały Wszechświat zaczyna obracać się w
taki sposób, aby umożliwić ci osiągnięcie upragnionego celu.
Zresztą nazywajcie to jak chcecie, tak się dzieje i już.
No tak, pięknie powiedziane: „podążaj
za swoją pasją”, tylko co mają zrobić tacy jak ja, którzy nie
mają jednej, określonej życiowej pasji? Mam na siłę skupiać się
na czymś, co lubię (zaledwie „lubię”) najbardziej z nadzieją,
że to mnie kiedyś wreszcie dokądś zaprowadzi? Przecież to bez
sensu. Jak spełniać marzenia, kiedy nie do końca samemu się wie,
o czym się marzy? Co mogę zrobić ja konkretnie, uwielbiająca
Sherlocka Holmesa, język angielski i motoryzację? Jaka ścieżka na
przyszłość rysuje się dla mnie na podstawie tych trzech rzeczy?
Mówiąc szczerze bardzo długo nie widziałam ŻADNEJ ścieżki.
Miałam wrażenie, że nic nie układa mi się w życiu tak, jak
powinno, tak, jak bym chciała.
Tak mijały lata. Mój ukochany
Sherlock, na którego nikt nigdy nie stawiał, zawiódł mnie na
egzaminach do liceum. Nigdy nie było mi dane pójść na studia i
studiować języka angielskiego tak, jakbym tego chciała, ale mimo
to moja znajomość tego języka rosła. Uczyłam się zupełnie
innych rzeczy, pracowałam wykonując zupełnie inne zajęcia, niż
moja wymarzona kiedyś praca tłumacza. Jakoś zawsze ciągnęło
mnie do książek, w ten czy inny sposób. Czytając cudze przekłady
zawsze wyobrażałam sobie, że to ja przetłumaczyłam.
Zastanawiałam się jak brzmiał oryginał.
Wierzę, bo doświadczyłam tego już
nie raz w swoim życiu, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jak
powiedział Sherlock do Mycrofta (a może Mycroft do Sherlocka):
Wszechświat jest zbyt leniwy na przypadki. Zatem i ja pewnego dnia
powiązałam mojego ukochanego Sherlocka z moim ukochanym angielskim
i na dodatek zostałam tłumaczem. To na razie bardzo szumne słowo,
ale jest na świecie jedna książka z moim nazwiskiem na okładce, a
za chwilę będzie też kolejna. Andrzej Polkowski, ten, który tak
fenomenalnie przetłumaczył Harry'ego Pottera, z wykształcenia jest
archeologiem, więc wszystko przede mną.
Gdyby mi ktoś wtedy, po egzaminach do
liceum powiedział, że Sherlock odpłaci mi kiedyś w przyszłości
taką piękną kartą, to bym mu po prostu nie uwierzyła. Może nie
był najszczęśliwszym wyborem na egzaminie, ale z pewnością
okazał się dobrym wyborem na życie. Najsłynniejszy Anglik, który
nigdy nie istniał sprawił, że zaistniałam ja – taka, o jakiej
marzyłam. Stało się coś, w spełnienie się czego kazano mi już
wątpić. Nie dokonałam epokowego odkrycia, nie zostanę drugim
Einsteinem, to fakt. Ale satysfakcji, którą teraz czuję, też nikt
mi nie odbierze.
Zatem cokolwiek lubisz robić, co daje
ci prawdziwą satysfakcję i radość – tobie, nikomu innemu –
rób to. Bądź wierny sobie i żyj w zgodzie z samym sobą, nawet
jeśli inni mówią ci, że „Sherlock Holmes to nie była dobra
postać na egzamin ustny z polskiego”. Ani ty, ani tym bardziej oni
nie mają pojęcia, kiedy i w jakiej formie to do ciebie wróci. Podążaj za swoją pasją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz